Jako ostatni przykład z tej serii rozważmy podstawową potrzebę mieszkania. Domek ślimaka, podobnie jak ptasie gniazdo, powstał bezpośrednio z materiałów otaczającej go natury.
Patrząc na to z punktu widzenia obiegu surowców i energii, ptak i jego gniazdo tworzą niepodzielną całość. Gdy zakończą swoje istnienie, materia, z jakich są zbudowane przekształcana jest bez reszty w humus, w którym na powrót tkwić będzie witalna siła na potrzeby przyszłych generacji. Energia, potrzebna do powstania ptaka i gniazda pochodzi z odnawialnej energii Słońca i po rozkładzie oddawana jest z powrotem do otoczenia. Pamiętajmy, że będzie to dokładnie taka sama ilość energii, która wcześniej została zaabsorbowana do celów wzrostu. Ptak i gniazdo, jak wszystkie twory natury, znajdują się w doskonale zamkniętym obiegu. Z powstałego z nich humusu z powrotem powstanie potem roślina, gniazdo, pożywienie i znowu ptak. Natura każdej należącej do niej istocie przydziela odpowiednie mieszkanie, dostarcza niezbędnych do tego celu materiałów, surowców i energii, dbając o to, by nie przynosiło to szkody innym istotom lub by wręcz nie niszczyło jakiegoś istnienia. Doskonale zamknięte obiegi surowców nie pozostawiają żadnych śmieci. Natura nie zna nadmiaru, ani niedoboru. Tworzy zamknięte obiegi i harmonię. Istnieje tylko logistyka doskonale współgrających obiegów materii i energii.
Jak to wygląda u nas, ludzi? Czy możemy budować z zastosowaniem minimalnej ilości energii odnawialnej? Czy optymalizujemy wszystko tak, by każdy szczegół dopasowany był do miejscowych wymagań? Jakże dramatyczne skutki przynosi w budownictwie bezmyślne stosowanie syntetycznie wytworzonych materiałów? W “Triki ekologii i oszustwo ekologiczne” z 1990 r. Adler i Mackwitz pisali: “Gdyby dla powietrza w pokojach mieszkalnych istniały tak przejrzyście określone progi stężeń szkodliwych substancji, jak dla miejsc pracy, to 10% mieszkań w Niemczech, Austrii i Szwajcarii musiałoby zostać opróżnionych, a miliony ludzi dostało by zakaz mieszkania we własnych domach. W tzw. domach energooszczędnych, szczelnych i najczęściej źle wentylowanych panuje jeszcze większe zanieczyszczenie powietrza wewnętrznego. W pomieszczeniach mieszkalnych koncentruje się radioaktywny radon oraz substancje lotne emitowane przez meble i materiały budowlane. Drewno konserwuje się pentachlorofenolem i lindanem, podłogi, dachy i rury pokrywają włókna azbestowe, lakiery, kleje i płyty wiórowe zawierają formaldehyd, a poliuretan znajduje się w materiałach izolacyjnych.”
Pomyślmy tylko o ogromnych sumach, co roku wydawanych w krajach uprzemysłowionych na samo leczenie alergii. Chorobom cywilizacyjnym takim jak zawał serca, nowotwory, nadciśnienie tętnicze, cukrzyca typu II, artretyzm i reumatyzm, alergie, atopowe zapalenie skóry etc. można by całkiem łatwo przeciwdziałać. Zdrowe i naturalne produkty oferują lepszą jakość i radość życia, zamiast frustracji na tle konsumpcji; gospodarowanie w oparciu o zamknięte obiegi surowcowe, zamiast ślepej uliczki w postaci stosów odpadów. Praca w oparciu o ideę zrównoważonego rozwoju oznacza koniec z marnotrawstwem zasobów i energii.
—
Źródło: E. Thoma “Na długi czas. Domy z drewna i życie. Stare mądrości w służbie nowoczesnych technologii”
Zaczęło się chyba w najlepszy możliwy sposób: od dzieci. Erwin Thoma, austriacki inżynier leśnictwa, od kilkunastu lat mieszkał z rodziną w odosobnionej chatce. Do najbliższego sklepu mieli 50 km. Dla Erwina było to wymarzone miejsce, jednak gdy dzieci osiągnęły wiek szkolny musiał przeprowadzić się wraz z rodziną do Salzburga.
Problem pojawił się już po dwóch tygodniach od przyjazdu do miasta. U dzieci zaczął się nieustanny kaszel, zagrażający nawet ich uduszeniu. Po wielu wizytach u lekarzy okazało się, że dzieci Erwina są uczulone na klej wykorzystany do produkcji sklejki, z której były zrobione meble i podłoga w ich nowym mieszkaniu. Lekarz zalecił terapię kortyzonową, jej stosowanie mogło jednak negatywnie wpłynąć na dziecięce nerki. Erwin zdecydował się wysłać dzieci z dala od domu. Podczas ich nieobecności, wraz ze swoim dziadkiem-stolarzem, wymienili elementy zrobione ze sklejki na zrobione przez nich samych – z litego drewna. Objawy alergii u dzieci zniknęły.
Od sceptyka do fascynata
Incydent sprawił, że Erwin Thoma założył firmę stolarską, a dziadka uczynił swoim doradcą. Początkowo większość zamówień dotyczyła podłóg, które często były kładzione na wciąż wilgotny beton. Powodowało to wypaczanie się materiału. Dziadek Erwina stwierdził, że problem nie dotyczy wilgotnego betonu, lecz sposobu pozyskiwania samego drewna. Zasugerował, że drewno należy pozyskiwać w momencie, kiedy w drzewie ustaje przepływ soków – czyli w zimie. Ponadto, co równie ważne, drzewo należy ścinać w fazie ubywającego księżyca – przed nowiem.
Akademicko wykształcony Erwin Thoma był początkowo sceptyczny. Postanowił jednak sprawdzić propozycję swojego dziadka i w styczniu jedną część drzew ściął przed nowiem, drugą część – gdy księżyca zaczęło przybywać. Drewno musiało leżakować do wiosny i gdy po kilku miesiącach p. Thoma przyjechał na miejsce ścinki okazało się, że pierwsza część drewna (ścięta przed nowiem) była zupełnie czysta, drugą część całkowicie obsiadły korniki.
Od tego momentu p. Thoma zaczął prowadzić dalsze, własne obserwacje. Porównywał drewno pozyskane w różnych fazach księżyca. Notował, zapisywał wnioski. Okazało się, że drewno z drzew ściętych przed nowiem księżyca jest bardziej odporne na sinienie, szybciej schnie i wykazuje wyższą odporność na ogień. W przeciwieństwie do drewna pozyskanego w innych fazach księżyca nie ma też tendencji do nadmiernego pęcznienia.
Notatki Erwina Thomy złożyły się na książkę “Widziałem jak rośniesz” wydaną po niemiecku w 1998 r. Oprócz fali krytyki, jaką zebrała ze strony przemysłu drzewnego i naukowców, książka spotkała się także z entuzjastycznym przyjęciem, głównie ze strony starych rzemieślników. “Widziałem jak rośniesz” trafiła także do dra Ernsta Zurchera, inżyniera pracującego na ETH w Zurychu, najlepszej politechnice w Europie i jednej z najlepszych uczelni technicznych na świecie ( link ). Zurcher, zupełnie niezależnie od Thomy i w tym samym 1998 roku, opublikował w prestiżowym Nature artykuł o związku objętości drewna z fazami księżyca ( link ). Artykuł podsumowywał efekty 24 lat badań, które w największym skrócie można przedstawić następująco: drewno rozszerza się i kurczy o ułamki milimetrów. Robi to zawsze wszerz, nie wzdłuż słojów. Objętość drewna zmienia się zgodnie z dobowymi i miesięcznymi fazami księżyca. Największą objętość drewno uzyskuje o godzinie 22:00, najmniejszą – między 10:00 a 12:00. Jest tak dlatego, że księżyc swoją obecnością ściąga grawitacyjnie w dany obszar Ziemi więcej wody, która akumuluje się m.in. w drewnie. Księżyc tak samo działa też np. na nasiona fasoli. Największą absorpcję wody wykazują one pomiędzy fazami księżyca, najmniejszą – w czasie nowiu. To też logiczne: jeśli księżyc znajduje się w nowiu, ściąga wówczas do nasion najwięcej wody i nie mogą już jej przyjąć znacząco więcej. Przyjmują jej natomiast najwięcej, gdy księżyc jest w innych fazach i nie ściąga wtedy swoją masą aż tyle wody ( link ). Fazy księżyca mają także wpływ na potencjał elektromagnetyczny drzew ( link ).
Współczesne budownictwo i mity wokół drewna
Firma Erwina Thomy rozrastała się. Postanowił, że zacznie produkować domy wykonane całkowicie z drewna. Wymyślił więc i opatentował metodę budowy Holz100 jako wyznacznik tego, że są to domy w 100% wykonane z tego materiału. Złożenie jednorodzinnego domu trwa najczęściej 1-2 dni. Takie domy składają się najczęściej ze ścian o grubości 30 cm złożonych z kilku warstw desek pozyskanych w odpowiedniej fazie księżyca, układanych poziomo i pod różnymi innymi kątami. Pomiędzy warstwami znajdują się wyżłobione szczeliny, wypełnione tylko powietrzem. Pełnią rolę dodatkowego izolatora, a wszystkie połączone są drewnianymi kołkami. Krzyżowy i poziomy układ poszczególnych warstw ściany o grubości 25 cm daje taką samą izolację co 12,5 cm styropianu, 50 cm sklejki lub ściany żelbetowej o grubości 5,5 metra ( link ). Wyniki testów izolacyjności były na tyle niezwykłe, że początkowo Instytut w Stuttgarcie odmówił wydania certyfikatu.
Jakość drewnianych konstrukcji potwierdziły też inne badania przeprowadzone na Uniwersytecie w Grazu. Porównano 3 rodzaje ścian o tej samej przenikalności ciepła: ścianę z płyt wiórowych i gipsowych z izolacją, ceglaną ścianę z izolacją polistyrenową i 30 cm ścianę z drewna Erwina Thomy. Z zewnętrznej strony ścian panowała temperatura -10 stopni Celsjusza, od wewnętrznej – temperatura pokojowa. Zmierzono czas, po którym ściana wewnątrz osiągnie 0 stopni. Ściana z płyt wychłodziła się do tej temperatury w 2 dni, ściana ceglana – w 10 dni, ściana drewniana osiągnęła punkt 0 stopni po ponad miesiącu.
Innym problemem współczesnego budownictwa jest powstająca w budynkach wilgoć. Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) szacuje, że w ponad 75 procentach budynków mieszkalnych występuje pleśń (
link
). Wśród przyczyn jej występowania podaje się nieefektywną wentylację, technologie mokre stosowane przy budowie i sposób izolacji budynków (str. 36-37 raportu WHO,
link
). Pleśń to jedna z najgorszych trucizn, jednak oprócz negatywnych skutków zdrowotnych, jakie pośrednio powoduje powszechne stosowanie materiałów takich jak styropian, suporeks lub klimatyzacja powstawanie pleśni wywiera też duży wpływ na ekonomię. W Finlandii szacuje się na przykład, że koszty usuwania powstającej pleśni wynoszą 10-40 tys. euro / mieszkanie (
link
).
Ponadto, firmy budowlane nie dają dłuższej niż 5-letnia gwarancji na swoje konstrukcje. Erwin Thoma udziela na swoje domy 50-letniej gwarancji. Przez blisko 30 lat postawił już ponad 1000 domów w 33 krajach od tropików po koło podbiegunowe i, jak sam twierdzi, nie otrzymał jeszcze żadnej reklamacji.
Powszechnie uważa się, że domy z drewna są niebezpieczne z uwagi na ich łatwopalność. W Niemczech w latach 70. i 80. funkcjonował nawet zakaz stawiania konstrukcji drewnianych wyższych niż jednokondygnacyjne. Przed dopuszczeniem do produkcji swoich domów Thoma musiał uzyskać odpowiedni certyfikat odporności ogniowej. Wybrał do tego insytut IBS, jeden z najbardziej renomowanych tego rodzaju jednostek w Europie, posiadający też największy w Europie piec do testów ognioodporności. Ówczesny dyrektor IBS widząc drewnianą konstrukcję zaproponował test F30. Poddaje się w nim dany materiał działaniu ognia o temperaturze 1000 stopni przez 30 minut z jednej strony. P. Thoma upierał się, że materiał tej konstrukcji jest specyficzny, dlatego po długich targach z dyrektorem zdecydował, że zapłaci za każdą dodatkową minutę testu. Test zakończył się po ponad 2 godzinach, kiedy w zbiorniku pieca skończyło się paliwo. Instytut IBS powtórzył test, tym razem na własny koszt, i wydał certyfikat F180. Po trzech godzinach traktowania takiej ściany płomieniem o temperaturze 1000 stopni, temperatura po drugiej stronie ściany wzrosła o niecałe dwa stopnie. Dla porównania, oddziaływanie takiej temperatury na ścianę żelbetową powoduje, że po 20-30 minutach temperatura po drugiej stronie ściany wzrasta do 600 stopni. Beton pęka warstwowo, a zbrojenie topi się.
Drewno – wspaniały surowiec budowlany
Po publikacji książki “Widziałem jak rośniesz” Erwina Thomę odwiedziła delegacja buddyjskich mnichów z Japonii. Opiekują się oni Horyu-ji, kompleksem najstarszych na świecie drewnianych świątyń. Jedną z nich wzniesiono w 607 r. n.e. ( link ). Drewno użyte do zbudowania kompleksu także pozyskano zgodnie z wiedzą o fazach księżyca opisywaną przez Thomę. Przeor klasztoru pochwalił Austriaka, że buduje zgodnie z buddyjską ideą nie szkodzenia środowisku i nie pozostawiania po swoim życiu żadnych śladów i śmieci. Zapewnił także, że pomoże Thomie po swoim powrocie do Japonii.
Dwa tygodnie później do Thomy zadzwonił japoński wydawca i niedługo potem książka ukazała się w Kraju Kwitnącej Wiśni. Umożliwiło to wejście na rynek japoński, wcześniej jednak niezbędne było uzyskanie testu odporności na trzęsienia ziemi. W Japonii istnieje największa platforma do symulacji trzęsień ziemi, stawia się na niej budynki w skali 1:1 i poddaje coraz większym wstrząsom. Wytrzymałość konstrukcji mierzy się w minutach, które upływają do momentu jej zawalenia się. Kilkukondygnacyjny budynek Thomy nie przeszedł początkowo testów, bo nawet nie mógł się zawalić. Dopiero wyjęcie z konstrukcji niektórych kołków ułatwiło jego zburzenie i umożliwiło ukończenie testu. Thoma uzyskał najwyższy możliwy certyfikat bezpieczeństwa przed trzęsieniami ziemi w Japonii. Drewniany kościół Haramura niedaleko Fukushimy, wzniesiony z drewna pozyskanego także zgodnie z fazami księżyca przetrwał trzęsienie ziemi z 2009 r.
Thoma wybudował dziesiątki nieprawdopodobnych z punktu widzenia współczesnej akademickiej inżynierii budynków. W okolicach Matterhornu w Austrii stoi budynek całkowicie samowystarczalny energetycznie z temperaturą monitorowaną w ramach projektów badawczych. W Hamburgu stoi samowystarczalny energetycznie pięciokondygnacyjny blok mieszkalny. W Oberndorfie w Tyrolu stoi kompleks biurowy ArcheNEO o powierzchni 6,600 m2, ogrzewany pompami ciepła zasilanymi foltowoltaiką umieszczoną na dachu. Najemcy lokali biurowych w umowie najmu mają napisane, że za ogrzewanie nie płacą nic ( link ). Drewno pozyskane w odpowiedniej fazie księżyca zostało także zbadane pod kątem przenikalności fal radiowych przez Uniwersytet Bundeswehry w Monachium. Wyniki badań zaowocowały zamówieniami od niemieckiej armii na całkowicie niepodsłuchiwalne budynki. Thoma ma też na koncie siedmiokondygnacyjny, całkowicie drewniany hotel z wielkim basenem na dachu, który od położenia fundamentów do otwarcia budowano w 2 miesiące ( link ).
Wpływ drewna na zdrowie
Konstrukcyjne sukcesy Erwina Thomy wciąż pozostawiały otwartą jedną, zasadniczą chyba kwestię: dlaczego w drewnianych domach czujemy się tak dobrze? Odpowiedź przyszła dopiero po 20 latach, kiedy Thoma spotkał prof. Maximiliana Mosera, kardiologa i kierownika katedry w Uniwersytecie w Grazu. Prof. Moser brał wcześniej udział w projekcie Austromir-91, w którym wraz z zespołem stworzył sprzęt badawczy dla astronautów pracujących na MIR ( link ). Zadaniem profesora było jednak przede wszystkim badanie wpływu substancji semiochemicznych na samopoczucie i zdrowie kosmonautów. Zamknięty obieg powietrza na stacji wymusza stosowanie najmniej inwazyjnych i najmniej szkodliwych rodzajów substancji.
Erwin Thoma i prof. Moser zorganizowali więc wspólnie duży projekt badawczy. Chodziło w nim o zbadanie wpływu poszczególnych materiałów na organizm człowieka. W tym celu zbudowano dwa identyczne pomieszczenia – jedno z litego drewna, drugie z klejonych płyt wiórowych pokrytych laminatem. Okazało się, że serce człowieka, który przechodzi z pokoju z płyt do pokoju z litego drewna już po 10 minutach stabilizuje się. Zwalnia się także rytm jego bicia. Ponadto, substancje semiochemiczne wydzielane przez drewno obniżają poziom adrenaliny. Przebywanie wśród określonych materiałów wpływa także na sen; liczba uderzeń serca człowieka śpiącego w drewnianym pomieszczeniu zmniejszyła się na tyle, że serce zaoszczędziło liczbę tylu uderzeń, które serce wykonuje w ciągu godziny. Można więc powiedzieć, że w drewnianym pomieszczeniu człowiek zaoszczędza godzinę bicia serca na dobę. Badania prof. Mosera wykazały ponadto, że drewno minimalizuje ryzyko chorób układu krążenia, chorób związanych z wydolnością serca i ryzyko zachorowań na raka. Obecnie ponad 70 procent wszystkich przyczyn śmierci w Europie powodują właśnie te trzy choroby (
link
). Dokładne wyniki badań zawarto w książce obu Panów pt. “Delikatna medycyna drzew” (
link
).
Do tej pory nie wiedziałem dlaczego w domu letniskowym moich rodziców w lesie tak dobrze mi się śpi. Zastanawiało mnie, dlaczego kiedyś w warzywniczym usłyszałem od Pana, że nie wie dokładnie jak to jest, ale pieczarki, które waży rano są cięższe niż te same pieczarki zważone popołudniu. Można śmieszkować, że stare Japończyki-buddyjczyki mieli farta ze świątyniami, ale hej! Godzina bicia serca mniej w ciągu doby? To w ciągu roku daje miesiąc, w ciągu 12 lat – rok. Nie chciałbyś?
—
Źródło:
Erwin Thoma “Na długi czas”
To tak, jakby powiedzieć “nie mam pomysłu na jednoosobową działalność gospodarczą, dlatego od razu założę międzynarodową firmę”.
Inwestycje w infrastrukturę są tak samo potrzebne jak Zielonej Górze lub Bydgoszczy lotnisko. Zresztą, lotnisko w Radomiu od otwarcia notuje tylko spadek liczby połączeń ( link ).
Drogi. Przecież są tak niezbędne do rozwoju. Serio? W czym są niezbędne? Co takiego wymyśli dodatkowy pas drogowy? Bo budowanie zwiększy obroty budowlańców? I co z tym obrotem później zrobią? Pójdą do galerii kupić większy, zagraniczny telewizor?
Nie ma naukowych dowodów na wpływ infrastruktury na rozwój, są natomiast liczne, że można budować w nieskończoność bez efektów. I to mówią fachowcy, nie podrzędny bloger ( link ).
Wpływ unijnych środków na wzrost naszego PKB. Inwestycje podkręcają gospodarkę, a i owszem, ale potem wszystko gwałtownie siada. Bo źródełko na rok wyschło. Tak było przy unijnym budżecie w 2004-2006 i w 2007–13. Huśtawka. I jeszcze większe uzależnienie od zastrzyków z zewnątrz.
I to nie moje malkontenctwo tylko wnioski z raportów rządowych.
Bo na zachodzie jest tyle dróg to my też musimy? Tylko że tamte drogi powstały z potrzeby i współpracy między miastami, która już była. Gierkówka powstała, bo ze Śląska wożono stal i węgiel, a my lepszymi drogami co będziemy teraz wozić? Kolejną ratę do Providenta lub zagranicznego banku? Jak zarobimy na utrzymanie tych dróg? Kupnem kolejnego telewizora? ( link ).
Burmistrzowie biednych miast ze wschodniej Polski, którzy na międzynarodowych targach próbują zdobywać inwestorów, słyszą: „Nie inwestujemy, bo macie kiepskie drogi i ciężko dojechać”. A co można powiedzieć takiemu burmistrzowi? „Jesteście za biedni, za głupi i nie macie specjalistów”? Mówi się coś, co nie rani.
Firma Zortrax z Olsztyna – produkują drukarki 3D, ostatnio flagowiec płn-wschodniej Polski, nagrody od prezydenta RP. I oni to produkują, bo drogi są lepsze? ( link )
W warmińsko-mazurskim budowa S7 Katowice – Warszawa – Gdańsk. Droga leci przez Ostródę. I jaka z niej korzyść? Że zamiast do Warszawy, będzie można dojechać nad morze? A kto się zatrzyma w Ostródzie?
Droga Olsztyn-Olsztynek. Przy drodze siedziba Inter Parts i Rabenu. Ekstra, tylko co będziemy nią teraz wozić? Niemiecką myśl, zagraniczne części zamienne do aut i chińszczyznę?
44 i 45 procent olsztyńskich przedsiębiorców nawet “nie słyszało o działaniach miasta” w zakresie wspierania sieciowej współpracy przedsiębiorstw, wspierania współpracy z branżą naukową lub NGOsami. A z tych, którzy o niej w ogóle słyszeli, co czwarty ocenia jako bardzo złą i złą ( link ).
Nowoczesne budynki, parki technologiczne. A one z kolei niby po co? Żeby jedna-trzecia ich powierzchni stała pusta? ( link ) Żeby nie poprawiały warunków finansowych ich, w większości publicznych, nadzorców? ( link ) Żeby brakowało pieniędzy na ich utrzymanie? ( link )
Pracując w Instytucie PAN musieliśmy kraść z internetu artykuły naukowe (przez nielegalny sci-hub), bo nikt nie pomyślał, żeby za 200 dolarów wykupić dostęp do zbiorów Wileya i Tandfonline. W szufladzie dyrektora był za to projekt nowej siedziby Instytutu za 20 mln zł. A w Utrechcie wszystkie te Wileye i Tandfonline’y były dostępne w zwykłej uniwersyteckiej bibliotece. I co byśmy mieli z tych projektorów i klimatyzowanych sal? Netflixa w HD?
W latach 2005-2015 innowacyjność w Polsce nie wzrosła, lecz nawet spadła ( link ). Pod tym zdaniem podpisało się 11 europejskich instytutów badawczych, ja tylko je przepisałem ( link ).
Zmarnowaliśmy 14 lat ładowania miliardów euro na robienie wszystkiego, co da się zrobić z betonu. Nie na konkurencyjność. Nie na budowanie zespołów, nie na podniesienie efektywności pracy. Nie na współpracę międzysektorową. Na beton. I długopisy.
Niedawno na Uniwersytet Warmińsko-Mazurski przyjechała chińsko-koreańska delegacja. Nawet słowem nie wspomnieli o cegłach, zamiast tego propozycje lekcji chińskiego, wymiany studenckie, opcje prowadzenia przez UWM wydziału w Chinach.
Tak
to
się
właśnie
robi. (
link
)
A Pan Gowin, Minister, tak bardzo chciał powiedzieć, że “zamiast mówić o innowacyjności – wspieramy ją” – że aż artykuł mu się skończył i nic o wspieraniu nie powiedział ( link ).
Przebudowy ulic, nowoczesne trendy urbanizacyjne. W Olsztynie potrzebujemy przecież fajnych, nowoczesnych przestrzeni. Dlatego od razu, bez żadnych badań, prób i pilotaży zamawia się projekt za 50 tysięcy, którego efektem miałoby być stworzenie przyjaznych przestrzeni za 7,5 mln złotych. Za postawienie ławek (zamiast krzesełek, którymi mogliby się zajmować sklepikarze) i za wytyczenie ścieżek rowerowych (które można namalować zwykłą farbą). 7,5 miliona złotych ( link ).
Chodniki, ścieżki rowerowe. Odnawianie ratusza pod hasłem „turystyka”. Jakby turysta chciał wchodzić do ratusza. Bo w Paryżu lub Kopenhadze 30 lub 40 procent jeździ na rowerach? ( link ) Tam takie inwestycje to konieczność, u nas luksus.
W Olsztynie od dwóch lat dyskusja o dworcu, bo 20 mln zł to zbyt mało, żeby coś porządnego zbudować. A ile złotówek poszło na wyszkolenie kolejarzy jak prowadzić konsultacje, na dziennikarzy jak informować, na NGOsy jak wspierać proces decyzyjny? Na wszystkich: jak współpracować? ( link )
W Poznaniu powstał dworzec-chlebak, gdzie znaleźć peron jest trudno, a pół Polski gnije ze śmiechu i co? Mniej ma Poznań zamówień na samochody? Mniej kształci inżynierów? Zapalczywe dyskusje o olsztyńskim dworcu. Bo będzie wizytówką. Wizytówką czego? Strukturalnego bezrobocia za 20 lat? Finansowego i kulturowego uzależnienia?
Inwestycje służą przecinaniu wstęg na otwarciu, nie rozwojowi. Ten wąsaty dziadowski syndrom wydawania pieniędzy na wielkie inwestycje nawet doczekał się naukowego opracowania. Nazywa się “Szafarze darów europejskich” ( link ).
Silne ośrodki same wybijają się na pozycje liderów swoich regionów i w ten sposób osiągają stołeczność. W niczym nie pomoże tworzenie infrastrukturalnych mostów między miastami, które nie mają czego zaproponować innym ( link ).
Na koniec przykład. Nowy Sącz. 84,5 tys. mieszkańców. Siedziba Fakro i Newag, dwóch firm o znaczeniu przynajmniej europejskim. I Koral produkująca lody. I czwarte miejsce wśród mieszkańców polskich powiatów najbardziej zadowolonych z życia w swoim regionie ( link ).
W 1958-1964 odbył się tu tzw. eksperyment sądecki ( link ). W ramach eksperymentu powstało 156 wsi turystycznych i prawie 1000 gospodarstw oferujących pokoje gościnne dla turystów. Liczbę założonych sadów śliwkowych i jabłkowych ciężko nawet oszacować. Cała Polska zjeżdżała tu po śliwowicę i święty spokój.
– Nie było żadnego eksperymentu – powiedział Kazimierz Węglowski, gdy pod koniec lat 90. zapytano go o tę historię – nie w sensie legend, jakie o nim krążyły. Bo jeśli im wierzyć, to myśmy dostali nie tylko specjalne uprawnienia, ale do Nowego Sącza popłynęła rzeka pieniędzy. Otóż nie popłynęła. Rzecz jasna, byli zwolennicy takiej koncepcji, by od państwa wyciągnąć jak najwięcej, kilkaset milionów, że inaczej to nie ma co zaczynać. Ale trzeźwiejsi uważali, że od państwa jak najmniej trzeba żądać, że nierealne są jakiekolwiek dotacje, bo to położy eksperyment od razu, że musimy to robić własnymi siłami. W uchwale z 1958 r. otrzymaliśmy jeden jedyny przywiliej: tak zwany Fundusz Rozwoju Ziemi Sądeckiej. Ale to my sami musieliśmy go sobie wygospodarować w ramach budżetu. Ciułaliśmy z dopłat do rachunków, niewielkiego podatku od alkoholu oraz dobrowolnych dopłat do biletów kinowych i teatralnych. W 1958 dostaliśmy z Warszawy 5 mln zł, przez dwa następne po 10. Ale w 1958 mieliśmy powódź, same straty tylko z jej powodu oszacowano na 300 mln. Ten mitologizowany fundusz to był jeden, góra dwa procent budżetu miasta. Nie było dodatkowych pieniędzy na eksperyment.
Józef Wojnarowski: Siła wszystkich działań tkwiła w drużynie, ja to tak widzę. Wcale nie chodziło o kilku ludzi. Oni to tylko rozpoczęli, ale potem przyłączali się inni. Łatwo dziś powiedzieć, że to były komuchy, że z jednej partii, ale to nie tak. Oni się bardzo różnili między sobą, byli z różnych frakcji, niektórzy wzajemnie się nawet nie lubili. Ale mieli pewien nadrzędny cel, jakim był eksperyment. Wiedzieli, że to może wyjść na dobre dla miasta i regionu, więc te swoje animozje chowali do szuflady. (Filip Springer, Miasto archipelag)
W 1991 r. Krzysztof Pawłowski założył w Nowym Sączu Wyższą Szkołę Biznesu, współpracującą z National Louis University, w której wykształcił kadrę menedżerów dla młodych polskich firm i wchodzących właśnie na polski rynek międzynarodowych korporacji. 20 godzin nauki języka angielskiego, nowoczesna wiedza z zakresu zarządzania i dyplom ukończenia amerykańskiej uczelni w pakiecie. Do dzisiaj absolwenci szkoły wymieniają się najwyższymi stołkami i zbijają piątki na biznesowych spotkaniach. Obecnie w Nowym Sączu mieszka ponad 100 milionerów, grubo powyżej polskiej średniej.
A ile dróg krajowych prowadzi do Nowego Sącza? Trzy. I to do prawdziwych metropolii. Jedna do Krosna, druga do Brzeska, trzecia do Rabki-Zdrój.
W ogóle wiesz kiedy odnowiono rynek w Nowym Sączu? 21 lipca 1966 r. Dwa lata PO TYM jak eksperyment sądecki się udał.
A Krzysztof Pruszyński, prezes Blachy Pruszyński, sam wybudował drogę dojazdową do swojej siedziby w Sokołowie. Bo i tak mu się to opłacało.
L. mieszkał w naszej wsi od dzieciństwa, kilka domów od swojej siostry. Najczęściej brał drobne fuchy: kanalizacja, wykończeniówka. Do pracy zabierał się stopem lub PKSem i muszę powiedzieć, że dobry był, może nawet najlepszy w okolicy, ale nadużywał i nie zawsze starczało na ich szóstkę. Niedaleko są domki letniskowe, więc jak zaczynało brakować pożyczał stamtąd niektóre sprzęty i sprzedawał.
Pożyczam – tak to nazywał.
Wszyscy o tym wiedzieliśmy, nieraz sam po kradzieży zgłaszał się na policję i szedł na kilka miesięcy do więzienia. Wiedział, że dostanie akurat tyle, żeby na wiosnę wypuścili go do domu.
W końcu dostał 4 lata, żona z dziećmi się wyprowadzili, dom zlicytował komornik. Kupił go niedawno jakiś warszawiak. Odremontował w środku, dobudował antresolę, ocieplił… Niech pan popatrzy, nawet obejście wygląda porządnie.
Niedawno wyszedł, mieszka w przyczepie kempingowej obok domu swojej siostry.
Czasem się, wie pan, zastanawiam, co myśli, gdy patrzy na swój dom. Bo na pewno patrzy. I czy żałuje.
Chociaż z drugiej strony, kto dał nam prawo, żeby oceniać czyjeś życie, prawda?
]]>
Od wspólnych dzieci w piaskownicy do poufałych rozmów o urządzaniu kuchni.
Wszechokalający płot z bramą, która wpuszcza wszystkich.
Telefoniczne biznesy na balkonie.
Co dwa tygodnie ogrodnicy za osiem trzydzieści netto.
Wspólne zabawki, które znikają na weekendy i wakacje.
Poranny jogging i śmieci na klucz.
Tylko czasem ktoś po szampanie zwymiotuje na chodnik.
Poza tym jest normalnie. Po prostu normalnie.
Jak w sterylnym obozie koncentracyjnym.
Okolice Augustowa. Wieś z rodzaju tych, w których więcej ludzi jeździ wueskami niż samochodami. W których ślady obecności miejscowych widać głównie po pozostawionych przez nich tropach.
Po srebrnym łańcuchu choinkowym, który ozdabia okno drewnianej chaty.
Po huśtawce zrobionej ze sznurka od prania i plastikowego krzesła ogrodowego, któremu upierdzielono nogi.
Po dziurze do piwnicy, którą zabito dechami.
W altanie z gałęzi robotnicy rozmawiają po białorusku o rynhakach. Obok sklep spożywczy, otwarty codziennie do 15:30. Na ladzie do jedzenia tylko mielonka i paprykarz. Słowo “tylko” można wyryć na ladzie nożem. Jest jeszcze wódka Royal, 12 zł za litr.
Pod sklep podjeżdża chłopak na składaku. Z plecaka wyciąga energy drinki “Cyborg”, 70 groszy za sztukę. Nikt nie pyta skąd ma, niektórzy biorą po kilka sztuk.
Dwóch młodzianów na budowie próbuje odkręcić mieszadło do zaprawy. Gdy już im się uda, pewnie będą mieli trochę grosza na wakacje. Albo na Royala z Cyborgiem.
Kliknij, aby zobaczyć pokaz slajdów. ]]>
Teraz to jest budynek mieszkalny z użytkowym poddaszem, ale sam Pan widzi, że cegła przy górnych oknach i ta na parterze są inne. To pierwotnie była obora, na górze był tylko strych. Niemiec wybudował ją w 1916 roku, po tym jak dostał przydział 26 hektarów ziemi z prawem do budowy. Obok postawił drewniany dom, w którym mieszkał aż do wojny, ale w trakcie uciekł z tych terenów i po czterdziestym piątym gospodarstwo zasiedliło polskie małżeństwo. Mieszkali w drewnianym domu, ale nie dbali o niego. Nie grzali tam regularnie i tak dalej.
My kupiliśmy dom z oborą i kawałkiem działki, ale w samym domu nie dało się już mieszkać. Pod nim była tylko mała czterometrowa piwnica na ziemniaki, w niektórych pomieszczeniach drewniana podłoga leżała bezpośrednio na ziemi. Po roku mieszkania w domu unosił się taki smród gnijącego drewna, że nie dało się wytrzymać, więc zburzyliśmy go i została sama obora. Zaadoptowaliśmy ją tak, jak Pan widzi.
To tylko jeden z takich domów, sporo z nich też zupełnie zniszczało. W ogóle po wojnie na mazurskich terenach to było wtedy normalne; Polacy mieszkali w poniemieckich domach, ale nie zajmowali się nimi szczególnie, bo cały czas mieli poczucie, że Niemcy tu wrócą i im te domy, gospodarstwa zabiorą. Teraz już nikt raczej nie zakłada, że Niemcy znów przyjdą, więc i ludzie się budują. Z pustaków albo drewniane, ale teraz przynajmniej Polacy mają poczucie, że budują je dla siebie.
]]>