film – Dychadziennie Polska północno-wschodnia Tue, 24 Jul 2018 18:43:19 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=4.9.10 /wp-content/uploads/2017/01/logoFB-150x150.png film – Dychadziennie 32 32 122880244 Działanie na długi dystans /dzialanie-na-dlugi-dystans/ /dzialanie-na-dlugi-dystans/#respond Thu, 24 May 2018 12:58:17 +0000 /?p=3239

1999

2018



Źródło: WPROST ( link )

]]>
/dzialanie-na-dlugi-dystans/feed/ 0 3239
Wymyślili nam raj. O bezużyteczności romantycznych hollywoodzkich filmów /wymyslili-nam-raj-o-bezuzytecznosci-romantycznych-hollywodzkich-filmow/ /wymyslili-nam-raj-o-bezuzytecznosci-romantycznych-hollywodzkich-filmow/#comments Thu, 08 Jun 2017 17:10:15 +0000 /?p=2203


Gdyby zabrać się do dekonstrukcji filmów eksploatujących temat “miłości” w ich stylistykach od pornografii po komedie romantyczne i tak jak Derrida wyabstrahować czerwone dywany, poetykę uniżoności wobec i zachwytu mas nad aktorami-bóstwami, wyłączyć z analizy machinę finansowania i całość napięć generowanych przez infrastrukturalno-logistyczną obsługę branży przynależnej dziesiątej muzie i skupić się wyłącznie na samej fabule (tekście par excellence) skończyłoby się pewnie na wnioskach w okolicy stwierdzenia: większość światowego kina z jego przedstawianiem miłości to kłamstwo.

Kłamstwo to zresztą płynie wieloma nurtami, sączy się nam do oczu wartkim strumieniem okazjonalnych fabułek z początkującymi gwiazdkami dużego ekranu lub meandruje szerokim korytem zmeliorowanym splotem zdarzeń, z którymi może się utożsamić większa liczba odbiorców. W konsekwencji otrzymujemy jednak paradoksalnie nie historie zbieżne z konwencjonalnymi doświadczeniami, lecz spreparowane według autotelicznej estetyki i logiki, którą można w najgorszym razie podziwiać, w najlepszym – nieudolnie naśladować. Od gimnazjalnego Greya po głupkowate “Poradniki samodzielnego myślenia”. Od zasypanego klubową kokainą “Human traffic” po humanoidalnego “Wall-e’iego”. Historie przepadłych emocjonalnie nieudaczników z “Między słowami”, spranych zwykłością idiotów szukających sensacji i seksu w wielkim mieście, tożsamościowych impotentów pogubionych w nieprawdopodobnie skomplikowanej fabule mającej odzwierciedlać rzekome trudy rzeczywistości naszej i nasze niby zakochanie bez pamięci.

I te chwytające nie wiadomo kogo i za co wylizane marketingiem słów tytułowe okowy ulotności i straconych bezpowrotnie szans: “Dwa dni w Paryżu”, “Rzymskie wakacje”, “Przed wschodem słońca”, “Dwa tygodnie na miłość”, “Jak stracić chłopaka w 10 dni”, “500 dni miłości”. Te zglajchszachtowane opowieści o spotkaniu drugiej połówki, co urasta rangą jedynie do wynalezienia koła lub wybuchu supernowej. To epatowanie emocjonalnym pseudoorgazmem przy ukradkowym spojrzeniu, nurzanie w wosku świec rozmów o codziennym wstawaniu do roboty; restauracyjne entourage i dachy budynków ze stołami, z których nie zwiewa ni żarcia ni chusteczek, romantyczne kurtuazje nagle-spacerowych-ulic, na których normalnie nie słychać własnych myśli.

Wszystko to jest obok, zamiast i ułudne. Zdystansowane, protekcjonalne i spektakularne w swojej koncentracji na detalach: młodzieżowych bagatelach, biżuterii (“Pretty woman”), doklejanych rzęsach i absurdalnym oswojeniu mezaliansu od “Dumy i uprzedzenia” zaczynając, zakochaną małpą o imieniu King Kong kończąc.

Tak, jakby w byciu z drugim człowiekiem chodziło wyłącznie o to, żeby wreszcie zacząć z nim być.

Sztaby makiawelicznych cwaniaków z USA wmawiających jednej-trzeciej świata, że miłość nazywa się Julia Roberts, która wiecznie ucieka sprzed ołtarza.

A równolegle, drugim nurtem pomyj, dopływem nieskażonym krztą uniwersalizmu płyną obliczone na sezonowość walentynkowe szmiry, sprofilowane pod grupy od feminolesbijek przez rocznik Jacka Nicholsona, po somatycznych, mimozowatych nadwrażliwców epopeje o drugim ja (“Dziennik Bridget Jones”), ukrytych słabościach (“Amelia”) lub obsesyjno-kompulsywnych zaburzeniach, za które odpowiedzialny jest wiek (“Lepiej późno niż później”), otoczenie (“Czekolada”), albo inna stratyfikacja społeczna (“Pokojówka na Manhattanie”).

Zaprawdę powiada się nam w tych filmach: żyjesz w pojebanych czasach, a miłość to ziarno, które trafia się wyłącznie ślepym kurom.

Plus całe dorzecze Amazonii musicalowo-prefiguratywnej wrażliwości z zawoalowanym arsenałem edukacyjno-propagandowych socjotechnik w rodzaju American Pie części osiemdziesiąt cztery. Półtoragodzinne obiecanki ubrane w pompony, kategoryzacje postaci niemal wyłącznie według klucza przynależności do szkolnych grup pożenione z nabokowskim resentymentem tatusiowatych zboczeńców wywijających głowy za zseksualizowanymi gówniarami pragnącymi w rzeczywistości jedynie spaceru, buziaka i poczucia bliskości. Stabloidyzowanie niewinności naturalnej dla młodzieńczego wieku do boskich i durnych maczo skonfrontowanych z cherlawymi przykurczami w okularach. Klisza, skrót i stereotypy – cechy romantycznych filmów dla przedwcześnie dorosłych dzieci i wiecznie niedojrzałych dorosłych. Ach, gdyby tak móc tym socjologiczno-antropologicznym dyletantom ograniczonym w działaniu do doglądania majestatu sprzedażowych słupków udowodnić na liczbach jednoznaczny wpływ dziesiątek lat wizualnego szyderstwa na współczynnik rozwodów, zgwałconych dzieci, złamanych serc – psychologicznych rozterek i rodzinnych tragedii. Żerujące na tabu “American Beauty”, sugerująca żądze nie do opanowania “Sekretarka”, ujmująco niejednoznaczna “Casablanca”… Ćwierć przemysłu filmowego poszłaby siedzieć, z Disneyem i Reese Witherspoon na czele, z Hannah Montana za współudział.

Ale kochamy to programowanie naszej obyczajowości, prawda? Chwilowe uniesienia, zanim po wyjściu z kina poczujemy się jeszcze gorzej.

Więc gdzie te urzekające historie o tryskających energią i wyobraźnią dzieciach z Bullerbyn? Gdzie zwyczajne nastolatkowe historie o nieudanych pierwszych razach, filmowe pytania zadawane dorosłym w formie nie “czy kochać”, ale “jak kochać i dbać o to przez całe życie”? Gdzie fabuły z jednym dnem, bez klinkierowych ideologizacji, mniejszości seksualnych, emocjonalno-intelektualnych trójkątów? Odpowiedź brzmi: nie ma. I nie będzie. Do kiedy lekką pozostanie nieznośność naszego postbytu.

Jak genialnie potrafiły te francowate śmondaki, dzięki taśmie filmowej, nauczyć masy uczuciowego wyuzdania! Wszystkie “pieszczoty i wyznania”, kramarzenie przydługim pocałunkiem… świętym oburzeniem… monstrualne pomyje “Miłości”! – pisał Louis-Ferdinand Céline o Hollywood w 1931 roku.

Stary ten kotlet. I nic innego w tej spelunie raczej nie podają.

]]>
/wymyslili-nam-raj-o-bezuzytecznosci-romantycznych-hollywodzkich-filmow/feed/ 11 2203
Gwiezdne patologie rodzinne /gwiezdne-patologie-rodzinne/ /gwiezdne-patologie-rodzinne/#respond Wed, 28 Dec 2016 01:02:05 +0000 /?p=414


1977 – Gwiezdne Wojny: część IV (“Nowa Nadzieja”) – historia dwójki osieroconych dzieci w tarapatach
1980 – Gwiezdne Wojny: część V (“Imperium Kontratakuje”) – walka ojca z synem
1983 – Gwiezdne Wojny: część VI (“Powrót Jedi”) – ojciec i syn w walce ze złem
1999 – Gwiezdne Wojny: część I (“Mroczne Widmo”) – historia niezwykłego – i nieślubnego – dziecka
2002 – Gwiezdne Wojny: część II (“Atak Klonów”) – zemsta syna za zamordowaną matkę
2005 – Gwiezdne Wojny: część III (“Zemsta Sithów”) – paranoje męża o żonie umierającej podczas porodu
2015 – Gwiezdne Wojny: Przebudzenie Mocy – historia bohaterskiej sieroty
2016 – Gwiezdne Wojny: Łotr 1 (spin-off) – epizody z życia grzecznej córki i ojca-konformisty

Czyli lukratywna saga patologicznej rodziny. Trudne sprawy w kosmosie z oglądalnością na miliardy baksów. Bo kto by w Europie, Azji, Ameryce lub Australii nie chciał zabić własnego ojca? Kla-syk. A i tak paznokcie ogryzione 12/10. No więc czekamy na grudzień 2017…

]]>
/gwiezdne-patologie-rodzinne/feed/ 0 414