Nie pisałem nic ostatnio, bo wkręciłem się w badanie Olsztyna.
Zacząłem najlepiej jak umiałem, od samego siebie. Poczytałem, pokombinowałem, połaziłem tu i tam…
Po dwóch miesiącach mam zespół złożony z ponad 70 osób – studentów, przedsiębiorców, społeczników. Udało mi się ich zainteresować swoim pomysłem tego, że wspólnie możemy żyć w lepszym Olsztynie. W Olsztynie tętniącym życiem, gwarnym, ciekawym. W Olsztynie, który dzięki współpracy, wzajemnemu zaufaniu i prostym pomysłom nie wymagającym praktycznie żadnych pieniędzy może być miastem, w którym mama nie będzie musiała pchać wózka po patologicznie stromych schodach. W którym będzie można po ludzku siedzieć zamiast przysiadać na obśrupanym murze. W którym człowiek z gitarą, bębnem lub ze swoim głosem będzie witany dwójkami wrzucanymi do futerału. W mieście normalnym i przyjaznym, z przestrzenią dla dzieci, starców i deskorolkarzy. W mieście, gdzie przedsiębiorca zarobi więcej na szczęśliwych i zwyczajnie zadowolonych mieszkańcach.
Jakoś udało mi się przekonać 70 osób, że wspólnie możemy żyć w mieście, w którym nieważne ile masz nóg, IQ lub rudych włosów, żeby czuć się w nim dobrze.
Spędziłem dziesiątki godzin na badaniach, gapiąc się na ludzi. Zlazłem lub zjeździłem kilkaset kilometrów, narobiłem tysiące zdjęć. Rozmawiałem z przyjezdnymi, wariatami, ściskałem dłonie żulom. Dwukrotnie podczas publicznych spotkań prezentowałem swoje pomysły mieszkańcom. Odbyłem dziesiątki telefonicznych i prywatnych rozmów z urzędnikami, nierzadko mającymi nad sobą już tylko prezydenta.
Po dwóch miesiącach wciąż jestem na początku.
Wciąż przed każdą kolejną rozmową muszę myśleć o socjotechnikach, gadać językiem korzyści, mieć z tyłu głowy trzeci wariant. Wciąż czytając dyletancką prasę zaciskam zęby. Robisz banał a i tak musisz myśleć o interesach każdej strony.
Nie chodzi o żale czy sztuczną napinkę. Po prostu chyba żyjemy w takich pojebanych czasach, że jeśli przychodzisz do kogoś z propozycją niemal bezinteresownej poprawy jakiejś sytuacji on szuka w Tobie drugiego dna lub automatycznie węszy spisek. W najlepszym razie próbuje ugrać Tobą jak najwięcej dla siebie.
Minęły dwa miesiące, a ja już byłem kryptourzędnikiem, kryptocyklistą, kryptokapitalistą. Kreatywność ludzka jest chyba nieskończona.
Nie podnieca mnie zawracanie kijem Wisły, nie kręci rejtanowskie rozsmarowywanie gówna na klacie, nie bawi erystyczne przepychanie z durniami, polityczne podchodzenie przeciwników, strategiczne rozgrywanie najkrótszych nawet rozmów.
Bo chcę wierzyć, że to co zrobimy razem przyniesie radość nieporównanie większej liczbie ludzi niż tej, która myśli wyłącznie o sobie.
A jednak coraz bardziej rozumiem tych, którzy na życie w mieście postanowili położyć lachę.
Nie wiem tylko czy bardziej z lenistwa czy z egoizmu.
Ciężko być idealistą.
Być w tym świecie, ale nie być z tego świata.
Chyba za mało w nas miłości.
Nie wiem jak lepiej to wytłumaczyć.
Kiedyś były w tym miejscu kino i kawiarnia, ale życie kwitnie nadal. Inne, bo codzienne, na które mało kto zwraca uwagę.
]]>
A już najlepiej jeśli na każdej ulicy będzie milion czujników. Jak milion grubasów. Żeby było wielkomiejsko, komfortowo i smart.
Jeśli ktoś z własnej inicjatywy przychodzi i mówi otwarcie, że chce nam ułatwić życie – jest to przynajmniej podejrzane. Jeśli kwestię tę powtarzają dziesiątki tysięcy ludzi przez dziesiątki lat, przy zaangażowaniu dziesiątków miliardów złotych – sprawa śmierdzi już zza horyzontu.
ITS (Intelligent Transport Systems)
1 września 2016 r. Kilka minut przed ósmą. Przejeżdżam rowerem przez duże poznańskie rondo. Światła wyłączone, policjantów nie widać, ruch płynny jak nigdy. Więcej aut na ulicach jest chyba tylko miesiąc później – na początku roku akademickiego – a oni światła wyłączają? Dopiero po kilku dniach taksówkarz tłumaczy mi sprawę: “Bo światła, proszę pana, ustawia się dla bezpieczeństwa. Nie dla upłynnienia ruchu.”
Tak jak ITS. To ten system, który ma jakoby zwiększyć przepustowość ulic. Ten z tabliczkami pokazującymi czas przyjazdu autobusu, ze schemacikami sugerującymi najlepszą drogę przejazdu, z mapkami w tramwajach, biletomatami na przystankach. Zamontowano go już w dwudziestu czterech polskich miastach, kolejka następnych wydłuża się z każdym rokiem.
Nie ma żadnych porządnych, niezależnych badań potwierdzających korzystny wpływ ITS na płynność ruchu. To jest mit, zaklinanie rzeczywistości, nieprawda. Porządne badania ITS stwierdzają najwyżej: it is certainly too early to make a definitive assessment of the effectiveness of ITS. Dodają też przy okazji: developments of ITS have led to the introduction of many sophisticated technologies, while the development of the models and decision-support systems in particular, is lagging behind. ( link ).
W ITS nie chodzi o płynny ruch w mieście. Mówię o faktach, nie o artykułach w gazecie. Płynny ruch można zapewnić ograniczeniem prędkości i to potwierdzają ludzie z AGH, którzy policzyli dane z 24 tysięcy miejsc w PL ( link ) i potwierdza to 75 lat badań nad tzw. Fundamental Diagram of Traffic Flow ( link ).
W ITS nie chodzi też o bezpieczeństwo, bo do tego wystarczą światła ( link ), skrzyżowania bez świateł ( link ) lub ronda ( link ).
ITS usprawniający ruch i podnoszący jakość podróżowania to hucpa, sztafaż i fantom.
Dlaczego inwestycja za 100 mln złotych nie potrafi przynieść nawet zauważalnego efektu? ( link ) Skoro w ramach reklamy transportu publicznego można się ścigać przez miasto tramwajem, rowerem i autem ( link ), dlaczego nikt w Polsce nie wpadł na pomysł, żeby włączyć stoper i zmierzyć czas przejazdu przez miasto przed i po instalacji tak wspaniałego, rzekomo, systemu?
ITS redukuje korki wyłącznie między miastami, tak jak w USA – na międzystanowych drogach. I właśnie dlatego jest budowany za pieniądze UE lub rządu ( link ). Właśnie dlatego większość ITSów finansuje Program Infrastruktura i Środowisko ( link ), na który 95% kasy łoży Unia ( link ). Dlatego systemy instaluje się najpierw w śródmieściach obejmując ich zasięgiem drogi dojazdowe/przelotowe/krajowe znajdujące się w obszarach miast. Tak jest w: Bydgoszczy ( link ), Warszawie ( link ), Olsztynie ( link ), Poznaniu ( link ), Łodzi ( link ) i piętnastu innych miastach.
ITS z tymi swoimi tabliczkami i biletomatami to przede wszystkim gigantyczna, ogólnopolska – z czasem pewnie i europejska – infrastruktura służąca pobieraniu opłat za korzystanie z dróg, za wjazd do miasta i za wjazd do centrum.
Dlatego w instalacji wszystkich systemów ITS uczestniczy Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad ( link ).
Dlatego Prezydent Olsztyna mówi, że chociaż w tydzień dzięki ITS zanotowano prawie 11 tys. wykroczeń drogowych, nie można ukarać nikogo, bo miasto tym systemem nie zarządza ( link ).
Dlatego prof. Wojciech Suchorzewski, jeden z technicznych mózgów całej operacji ostrzega, że “stworzenie nowych zasad przydziału pieniędzy powoduje ryzyko, że znikną możliwości finansowania autonomicznych, kompleksowych projektów ITS, np. w miastach.” (
link
)
Prof. Suchorzewski wręcz otwarcie mówi: “Histeryczne działania pewnych parlamentarzystów, podjęte pod wpływem strachu przed zniknięciem dopłat do systemów, spowodowały wykreślenie niektórych punktów z ustaw, które służyły pobieraniu opłat za korzystanie z infrastruktury drogowej, nie tylko z autostrad.” (
link
).
Po to się najpierw ładuje dziesiątki publicznych miliardów, żeby potem setki prywatnych z tego wyciągać. Te wszystkie czujniczki i kamerki nad światłami sprawdzą Twoją tablicę rejestracyjną i odejmą stosowną sumę z PITu, kumasz ten myk? ITS – Inteligentny Transport Szmalu.
CCTV
Bo bezpieczniej, bo prewencyjniej, bo nowocześniej ( link ). Bo ludzie w budżetach obywatelskich głosują na kamery.
Najpoważniejsze studia nad wpływem monitoringu na przestępczość przeprowadzone do tej pory na świecie stwierdzają skuteczność monitoringu na poziomie błędu statystycznego ( link ). W najlepszym razie mówią o tym, że przydaje się na parkingach ( link ).
20 lat budowania i blisko miliard złotych na to, żeby w 81% ganiać po mieście piratów drogowych, źle parkujących lub kierowców niszczących zieleń ( link ). Żeby 1% zgłoszeń z kamer stanowiły zdarzenia naruszenia bezpieczeństwa osób i mienia. Żeby tak jak w 2017 r. w Warszawie żadna z interwencji nie zakończyła się mandatem ( link ). Żeby policja stwierdzając spadek przestępczości po zamontowaniu kamer nie brała pod uwagę obszaru porównywalnego bez kamer ( link ). Żeby tak jak w Poznaniu ustawiać przetargi publiczne pod wygraną BOSCHA, bo tak ich swoją infrastrukturą zapędził w róg, że jakiekolwiek inne rozwiązania będą niekompatybilne.
Żeby jeden facet miał przed sobą obraz z 40 kamer. Wiem, widziałem, dziesiątki godzin spędziłem w centrach monitoringu. Słyszałem jak chrapią na nockach.
Setki miast mają swoje systemy monitoringu, a wśród nich wyłącznie jedna firma z Gliwic, która uczy operatorów jak w ogóle wyłapywać kogoś więcej niż spożywaczy ( link ).
Po 20 latach budowania istnieje w tym kraju tylko jedno sensowne badanie wpływu kamer na przestępczość. Ja je zrobiłem. Istnieją obszary, w których notuje się większy spadek przestępstw w obszarach niemonitorowanych niż monitorowanych. Zamiast zdrowej logiki, porażające pomysły kamer HD, jakichś głośników przy kamerach, przez które będzie można wydawać polecenia ludziom na ulicy, dorzucanie kolejnych kamer ( link ). A wystarczyłoby wyłączyć. Tak jak w Australii facet zrobił ( link ).
Problem jest rozwiązaniem
Starannie wyszkolone sztaby inżynierów trzepią podwójny hajs na przemyśle kosmicznym ( link ), w miastach tylko czekają, żeby zaproponować kolejne smart solutions. Na to, żeby zamiast obniżyć emisję ze smoluchów wymieniając je na inne, sprzedawać miastom drony analizujące szkodliwość dymu i tak widocznego z kilometra gołym okiem ( link ). Żeby zamiast przegrodzić ulicę trzema betonowymi donicami, proponować interaktywne LED-owe przejścia dla pieszych ( link ). Żeby zamiast w Olsztynie projektować niższe budynki i place sprzyjające naturalnej kontroli społecznej, albo po prostu wysłać kilku mundurowych na ulicę ( link ), wymyślać latające gadżety do monitorowania nie wiadomo czego, kogo i przez kogo. Bo się okazuje, że system ITS za 66 mln zł jednak się nie sprawdza ( link ).
I to budowanie piętnastu pasów, które po roku znów trzeba będzie poszerzyć. Przelotówki przez miasto z podziemnymi przejściami, które oswoi się ładną windą i ruchomymi schodami. Michał Beim, jeden z trzeźwiejszych znawców sprawy:
Kontrole Państwowego Inspektoratu Nadzoru Budowlanego w Poznaniu pokazały, że spośród 27 podziemnych przejść 14 jest w złym stanie technicznym. Paleta zarzutów była bardzo szeroka, od uszkodzonych schodów po przeciekające sufity. Usprawiedliwienia, że to wynik charakterystycznych dla Poznania zaniedbań w zakresie ruchu pieszego, są nietrafne. Stowarzyszenie Zielone Mazowsze w Warszawie prowadzi monitoring stanu przejść podziemnych i tam – mimo dużo większych nakładów na utrzymanie – sytuacja jest niewiele lepsza. Obserwacje ze stolicy zbijają też argumentację, że za pomocą wind przejścia można uczłowieczyć. W rzeczywistości ponad połowa wind przy stołecznych przejściach jest niesprawna, miasto ponosi wielomilionowe nakłady na ich utrzymanie i konserwację, a w newralgicznych miejscach – także na ochronę. Kwoty potrafią przekraczać 200 tys. zł na roczne utrzymanie jednej windy. Bardzo kosztowna jest więc nie tylko budowa przejść podziemnych, ale również ich utrzymanie.
Niemcy od 2011 r. zasypują swoje podziemne przejścia (
link
) i my za 10-15 lat będziemy robić to samo. Miasto nie potrzebuje nowoczesnych rozwiązań. Miasto nie potrzebuje nowoczesnych problemów.
]]>
To tak, jakby powiedzieć “nie mam pomysłu na jednoosobową działalność gospodarczą, dlatego od razu założę międzynarodową firmę”.
Inwestycje w infrastrukturę są tak samo potrzebne jak Zielonej Górze lub Bydgoszczy lotnisko. Zresztą, lotnisko w Radomiu od otwarcia notuje tylko spadek liczby połączeń ( link ).
Drogi. Przecież są tak niezbędne do rozwoju. Serio? W czym są niezbędne? Co takiego wymyśli dodatkowy pas drogowy? Bo budowanie zwiększy obroty budowlańców? I co z tym obrotem później zrobią? Pójdą do galerii kupić większy, zagraniczny telewizor?
Nie ma naukowych dowodów na wpływ infrastruktury na rozwój, są natomiast liczne, że można budować w nieskończoność bez efektów. I to mówią fachowcy, nie podrzędny bloger ( link ).
Wpływ unijnych środków na wzrost naszego PKB. Inwestycje podkręcają gospodarkę, a i owszem, ale potem wszystko gwałtownie siada. Bo źródełko na rok wyschło. Tak było przy unijnym budżecie w 2004-2006 i w 2007–13. Huśtawka. I jeszcze większe uzależnienie od zastrzyków z zewnątrz.
I to nie moje malkontenctwo tylko wnioski z raportów rządowych.
Bo na zachodzie jest tyle dróg to my też musimy? Tylko że tamte drogi powstały z potrzeby i współpracy między miastami, która już była. Gierkówka powstała, bo ze Śląska wożono stal i węgiel, a my lepszymi drogami co będziemy teraz wozić? Kolejną ratę do Providenta lub zagranicznego banku? Jak zarobimy na utrzymanie tych dróg? Kupnem kolejnego telewizora? ( link ).
Burmistrzowie biednych miast ze wschodniej Polski, którzy na międzynarodowych targach próbują zdobywać inwestorów, słyszą: „Nie inwestujemy, bo macie kiepskie drogi i ciężko dojechać”. A co można powiedzieć takiemu burmistrzowi? „Jesteście za biedni, za głupi i nie macie specjalistów”? Mówi się coś, co nie rani.
Firma Zortrax z Olsztyna – produkują drukarki 3D, ostatnio flagowiec płn-wschodniej Polski, nagrody od prezydenta RP. I oni to produkują, bo drogi są lepsze? ( link )
W warmińsko-mazurskim budowa S7 Katowice – Warszawa – Gdańsk. Droga leci przez Ostródę. I jaka z niej korzyść? Że zamiast do Warszawy, będzie można dojechać nad morze? A kto się zatrzyma w Ostródzie?
Droga Olsztyn-Olsztynek. Przy drodze siedziba Inter Parts i Rabenu. Ekstra, tylko co będziemy nią teraz wozić? Niemiecką myśl, zagraniczne części zamienne do aut i chińszczyznę?
44 i 45 procent olsztyńskich przedsiębiorców nawet “nie słyszało o działaniach miasta” w zakresie wspierania sieciowej współpracy przedsiębiorstw, wspierania współpracy z branżą naukową lub NGOsami. A z tych, którzy o niej w ogóle słyszeli, co czwarty ocenia jako bardzo złą i złą ( link ).
Nowoczesne budynki, parki technologiczne. A one z kolei niby po co? Żeby jedna-trzecia ich powierzchni stała pusta? ( link ) Żeby nie poprawiały warunków finansowych ich, w większości publicznych, nadzorców? ( link ) Żeby brakowało pieniędzy na ich utrzymanie? ( link )
Pracując w Instytucie PAN musieliśmy kraść z internetu artykuły naukowe (przez nielegalny sci-hub), bo nikt nie pomyślał, żeby za 200 dolarów wykupić dostęp do zbiorów Wileya i Tandfonline. W szufladzie dyrektora był za to projekt nowej siedziby Instytutu za 20 mln zł. A w Utrechcie wszystkie te Wileye i Tandfonline’y były dostępne w zwykłej uniwersyteckiej bibliotece. I co byśmy mieli z tych projektorów i klimatyzowanych sal? Netflixa w HD?
W latach 2005-2015 innowacyjność w Polsce nie wzrosła, lecz nawet spadła ( link ). Pod tym zdaniem podpisało się 11 europejskich instytutów badawczych, ja tylko je przepisałem ( link ).
Zmarnowaliśmy 14 lat ładowania miliardów euro na robienie wszystkiego, co da się zrobić z betonu. Nie na konkurencyjność. Nie na budowanie zespołów, nie na podniesienie efektywności pracy. Nie na współpracę międzysektorową. Na beton. I długopisy.
Niedawno na Uniwersytet Warmińsko-Mazurski przyjechała chińsko-koreańska delegacja. Nawet słowem nie wspomnieli o cegłach, zamiast tego propozycje lekcji chińskiego, wymiany studenckie, opcje prowadzenia przez UWM wydziału w Chinach.
Tak
to
się
właśnie
robi. (
link
)
A Pan Gowin, Minister, tak bardzo chciał powiedzieć, że “zamiast mówić o innowacyjności – wspieramy ją” – że aż artykuł mu się skończył i nic o wspieraniu nie powiedział ( link ).
Przebudowy ulic, nowoczesne trendy urbanizacyjne. W Olsztynie potrzebujemy przecież fajnych, nowoczesnych przestrzeni. Dlatego od razu, bez żadnych badań, prób i pilotaży zamawia się projekt za 50 tysięcy, którego efektem miałoby być stworzenie przyjaznych przestrzeni za 7,5 mln złotych. Za postawienie ławek (zamiast krzesełek, którymi mogliby się zajmować sklepikarze) i za wytyczenie ścieżek rowerowych (które można namalować zwykłą farbą). 7,5 miliona złotych ( link ).
Chodniki, ścieżki rowerowe. Odnawianie ratusza pod hasłem „turystyka”. Jakby turysta chciał wchodzić do ratusza. Bo w Paryżu lub Kopenhadze 30 lub 40 procent jeździ na rowerach? ( link ) Tam takie inwestycje to konieczność, u nas luksus.
W Olsztynie od dwóch lat dyskusja o dworcu, bo 20 mln zł to zbyt mało, żeby coś porządnego zbudować. A ile złotówek poszło na wyszkolenie kolejarzy jak prowadzić konsultacje, na dziennikarzy jak informować, na NGOsy jak wspierać proces decyzyjny? Na wszystkich: jak współpracować? ( link )
W Poznaniu powstał dworzec-chlebak, gdzie znaleźć peron jest trudno, a pół Polski gnije ze śmiechu i co? Mniej ma Poznań zamówień na samochody? Mniej kształci inżynierów? Zapalczywe dyskusje o olsztyńskim dworcu. Bo będzie wizytówką. Wizytówką czego? Strukturalnego bezrobocia za 20 lat? Finansowego i kulturowego uzależnienia?
Inwestycje służą przecinaniu wstęg na otwarciu, nie rozwojowi. Ten wąsaty dziadowski syndrom wydawania pieniędzy na wielkie inwestycje nawet doczekał się naukowego opracowania. Nazywa się “Szafarze darów europejskich” ( link ).
Silne ośrodki same wybijają się na pozycje liderów swoich regionów i w ten sposób osiągają stołeczność. W niczym nie pomoże tworzenie infrastrukturalnych mostów między miastami, które nie mają czego zaproponować innym ( link ).
Na koniec przykład. Nowy Sącz. 84,5 tys. mieszkańców. Siedziba Fakro i Newag, dwóch firm o znaczeniu przynajmniej europejskim. I Koral produkująca lody. I czwarte miejsce wśród mieszkańców polskich powiatów najbardziej zadowolonych z życia w swoim regionie ( link ).
W 1958-1964 odbył się tu tzw. eksperyment sądecki ( link ). W ramach eksperymentu powstało 156 wsi turystycznych i prawie 1000 gospodarstw oferujących pokoje gościnne dla turystów. Liczbę założonych sadów śliwkowych i jabłkowych ciężko nawet oszacować. Cała Polska zjeżdżała tu po śliwowicę i święty spokój.
– Nie było żadnego eksperymentu – powiedział Kazimierz Węglowski, gdy pod koniec lat 90. zapytano go o tę historię – nie w sensie legend, jakie o nim krążyły. Bo jeśli im wierzyć, to myśmy dostali nie tylko specjalne uprawnienia, ale do Nowego Sącza popłynęła rzeka pieniędzy. Otóż nie popłynęła. Rzecz jasna, byli zwolennicy takiej koncepcji, by od państwa wyciągnąć jak najwięcej, kilkaset milionów, że inaczej to nie ma co zaczynać. Ale trzeźwiejsi uważali, że od państwa jak najmniej trzeba żądać, że nierealne są jakiekolwiek dotacje, bo to położy eksperyment od razu, że musimy to robić własnymi siłami. W uchwale z 1958 r. otrzymaliśmy jeden jedyny przywiliej: tak zwany Fundusz Rozwoju Ziemi Sądeckiej. Ale to my sami musieliśmy go sobie wygospodarować w ramach budżetu. Ciułaliśmy z dopłat do rachunków, niewielkiego podatku od alkoholu oraz dobrowolnych dopłat do biletów kinowych i teatralnych. W 1958 dostaliśmy z Warszawy 5 mln zł, przez dwa następne po 10. Ale w 1958 mieliśmy powódź, same straty tylko z jej powodu oszacowano na 300 mln. Ten mitologizowany fundusz to był jeden, góra dwa procent budżetu miasta. Nie było dodatkowych pieniędzy na eksperyment.
Józef Wojnarowski: Siła wszystkich działań tkwiła w drużynie, ja to tak widzę. Wcale nie chodziło o kilku ludzi. Oni to tylko rozpoczęli, ale potem przyłączali się inni. Łatwo dziś powiedzieć, że to były komuchy, że z jednej partii, ale to nie tak. Oni się bardzo różnili między sobą, byli z różnych frakcji, niektórzy wzajemnie się nawet nie lubili. Ale mieli pewien nadrzędny cel, jakim był eksperyment. Wiedzieli, że to może wyjść na dobre dla miasta i regionu, więc te swoje animozje chowali do szuflady. (Filip Springer, Miasto archipelag)
W 1991 r. Krzysztof Pawłowski założył w Nowym Sączu Wyższą Szkołę Biznesu, współpracującą z National Louis University, w której wykształcił kadrę menedżerów dla młodych polskich firm i wchodzących właśnie na polski rynek międzynarodowych korporacji. 20 godzin nauki języka angielskiego, nowoczesna wiedza z zakresu zarządzania i dyplom ukończenia amerykańskiej uczelni w pakiecie. Do dzisiaj absolwenci szkoły wymieniają się najwyższymi stołkami i zbijają piątki na biznesowych spotkaniach. Obecnie w Nowym Sączu mieszka ponad 100 milionerów, grubo powyżej polskiej średniej.
A ile dróg krajowych prowadzi do Nowego Sącza? Trzy. I to do prawdziwych metropolii. Jedna do Krosna, druga do Brzeska, trzecia do Rabki-Zdrój.
W ogóle wiesz kiedy odnowiono rynek w Nowym Sączu? 21 lipca 1966 r. Dwa lata PO TYM jak eksperyment sądecki się udał.
A Krzysztof Pruszyński, prezes Blachy Pruszyński, sam wybudował drogę dojazdową do swojej siedziby w Sokołowie. Bo i tak mu się to opłacało.
I nieważne, że starówka to jedna-stopierdyliardowa część miasta, a Amerykanie, Japończycy i Australijczycy nawet nie wiedzą, co to jest centrum.
Ich miasta śmierdzą kapitalizmem, z naszych ludzie przynajmniej rozsądnie wyprowadzają na przedmieścia.
Dlatego teraz my, cali na biało, żeby zapchać starówkę ludźmi będziemy proponować Olsztynowi festiwal zupy grzybowej ( link ) i dowożenie studentów tramwajem ( link ), Bartoszycom zaproponujemy wycięcie wszystkich drzew ( link ), a Poznaniowi nową kostkę brukową ( link ).
W ogóle będziemy się starali dogodzić wszystkim. Aż zabraknie nam sił, żeby dogodzić komukolwiek.
Życie w mieście to starówka, nie te rozsiane po śródmieściu skwerki, parczki, narożniki ulic, placyki, trawniki i place zabaw.
U nas w Polsce chodzi się z punktu A do punktu B, tak przecież mówią wszystkie reprezentatywne badania sondażowe. Nie robi się całodziennego timelapsu ulicy, nie sprawdza w których miejscach ludzie chodzą szybciej lub wolniej, gdzie najchętniej przystają, na co patrzą po drodze, jak po coś wracają, gdzie tworzą się największe zatory na chodniku, na jakich ławkach siadają najczęściej, w których miejscach przypadkiem spotykają znajomych, co sprzyja wchodzeniu tam, a nie gdzie indziej ( link ) ( link ) ( link ) ( link ).
Wiemy jak ludzie się zachowują, bo godzinami potrafimy o tym gadać.
A potem kosmiczne pomysły tak związane z rzeczywistością, jak festyn z codziennością.
Wstawienie 60 prostych krzeseł i pomalowanie kawałka chodnika na kolorowo może zdziałać prawdziwe cuda. I wiesz co? Tych krzeseł nikt nie ukradnie ( link ).
—
Foto: Nowy Jork. Plac przy Pearl Street, DUMBO przed i po rearanżacji. Środki: farba, donice, krzesełka, parasole.
]]>
Powtarzane w dużych miastach – przez zblazowanych, w mniejszych – przez wykluczonych.
Pani z dużego mówi, że nie wie co się dzieje w teatrze, choć mieszka zaraz obok; Pani z małego pisze, że więcej koncertów potrzeba to się to jakoś ruszy do przodu.
Więcej wydarzeń – apelują. I kino plenerowe! W Poznaniu już nie ma kin plenerowych, bo nikt nie przychodził.
W Olsztynie w zeszłym tygodniu cztery sztuki Czechowa w jednej, muzyczna awangarda i Rosjanka opowiadająca o Tybecie. Na wernisażu wystawy “Zdzisław Beksiński – Fotografie” zdziwienie, dlaczego nie ma obrazów.
Ale jakby było, to by się ruszyło.
Tak, wóz z gnojem.
Niedosyt z przesytu i przesyt z niedosytu.
Bo w domu to tylko ludzie umierają. I taka to żadna różnica.
—
Foto: “Zdzisław Beksiński – Fotografie”. Galeria BWA w Olsztynie
Posiadanie balkonu to absolutna podstawa.
Musi być – nieważne, że pusty.
Olsztyn jest jak te balkony. Tutaj myśli się odwrotnie.
Tu przez rok dyskutuje się, jakiego dworca nie chcemy.
I co zrobić z pomnikiem rosyjskich gwałcicieli zbudowanym z hitlerowskich cegieł, który stoi w centrum miasta.
Tu wiadomo czego się nie chce, ale nie wiadomo czego się chce.
To gniew.
W Olsztynie codziennie dokonuje się kilkudziesięciu morderstw. Na tej samej osobie.
Mieszkańcy mordują w myślach prezydenta miasta.
To miasto jest jak wybrakowany neon,
którego połowy musisz się domyślić.
Przynajmniej tak nie razi po oczach.
Spójrz na te książki, jest ich 16. Wszystkie dotyczą miasta.
W Polsce 60,5% ludności mieszka w miastach. To 23,2 mln ludzi.
Ludzie ci mieszkają w 930 miastach, z czego 6 mln mieszka w 10 największych miastach, a w 920 miastach wszyscy pozostali. Pozostali to ponad 70%.
Głubczyce to miasto, Bełżyce to miasto, Olsztyn to miasto i Warszawa to miasto. Słowo “miasto” tak samo je łączy, jak “państwo” łączy Laos, Jemen i Polskę.
Czaisz?
Kategorie to złudne skróty.
Zakupowy szał przed świętami. Pod Galerią widzę wiceprezydent(kę) Olsztyna. Akcja-reakcja: podchodzę, zagaduję.
Rozmawiamy.
Rozmawiamy.
Rozmawiamy.
Z zimna wchodzimy do środka, rozmawiamy dalej.
Żadne tam kurtuazyjne “z pewnością zajmiemy się sprawą” albo “bardzo się cieszę”. Normalnie, jak dwójka mieszkańców.
Gdyby miała to powiedzieć w tiwi pewnie otwierałbym już drugi worek pomidorów.
Nie masz jaj to poka cyce.
Media to największy diabeł w galaktyce.
14 grudnia 2017 (czwartek) na Starym Rynku w Olsztynie ruszył IX Warmiński Jarmark Świąteczny. Pojechałem rowerem obczaić luminescencje, czyli gwiazdki wyświetlane na budynkach. Niemożebne, roześmiane tłumy rodziców z dziećmi, par, pojedynczych spacerowiczów, starszych i młodszych – festynowa bomba.
Wracając ok. godziny 19 wszedłem do Galerii Warmińskiej, która w centrum już nie jest. Pustki. Pytam dziewczynę przebraną za aniołka, pytam gościa w boxie ze smartfonami, pytam panią z butiku – wszyscy odpowiadają, że w środę, i dzień wcześniej, i jeszcze dzień wcześniej było zdecydowanie więcej ludzi.
– Jakoś do szesnastej było sporo osób, jak to przed świętami, ale potem puściej się zrobiło, rzeczywiście . – stwierdziła ta z butiku.
Żadne to reprezentatywne i do GUSu bez sensu uderzać, niemniej daj mi jeszcze kilka zdań.
Nie chodzi o to, że ten Jarmark nachalny, epicki i monumentalny. Nawet git, że grochówka czy oscypki za dychę nic wspólnego z Warmią nie mają.
Chodzi o to, że ludzie chodzą tam, gdzie jest ciekawiej. Więc: chcą chodzić, kupować, wybierać i kosztować. Na parkingach co weekend parkują ludzie, którzy wybierają najlepsze, co im się proponuje. Jaka ich wina, że proponuje im się półśrodki?
I tak jest we wszystkich miastach w Polsce.
Równocześnie wszystkie miasta w Polsce mają problem z umierającym śródmieściem. I wszystkie organizowaniem spektakularnych świątecznych lub weekendowych wydarzeń liczą na to, że Kowalski po kupieniu wędzonej jarmarcznej kiełbasy przy okazji kupi też mieszkanie.
Tak jakby ludzie wyprowadzali się z centrum dla spektakularnych festynów.
Nie da się mieszkać w centrum, bo tam nawet psa nie ma gdzie wyprowadzić.
I to nie jest lewacka, rowerowa fanaberia. To są te dwa proste obrazki ze Szczecina i Olsztyna.
Tak, wiadomo, sklepiki to nie wszystko, bo: banki, usługi, biura, hotele, restauracje, sracje owacje. Bo ekonomia. Więc proszę bardzo, ekonomia at its best:
Trzeba zaorać połowę ulic w centrum i zrobić z nich trawnik. Po prostu.
Jak Penalosa powiedział: Twój samochód, Twój problem.
]]>