Pies, samochód, wycieczka, książka, dom – skoro nie mogą nas uczynić szczęśliwymi, skąd pomysł, że zrobi to jakiś burmistrz lub prezydent? Bo mówi tak, jak sami myślimy?
Trump przed wyborami ględził coś o nieistotnym znaczeniu Chin, ale dopiero w Gabinecie Owalnym, jak zderzył się z masą interesów, zmienił okulary na bardziej żółte. Teraz robi dokładnie to, co robił wcześniej Obama i to, co robiłaby Clinton.
Jeszcze żaden człowiek nie zawrócił rzeki samemu.
Mówię Ci: więcej jest demokracji w piwie z sąsiadem niż w zakreślaniu kartki na faceta z billboardu. Rzeczy o głębokim znaczeniu tworzą grupy przyjaciół, nie wybierani na kartkach namiestnicy.
Choćby i dziurę w kartce wyciarapać.
Never doubt that a small group of thoughtful, committed citizens can change the world; indeed, it’s the only thing that ever has.
I nieważne kto to powiedział.
Być może nawet wszystko na tej stronie jest kłamstwem, co wtedy?
Zaprawdę wyzwalający jest pomysł, że sami tworzymy swoje niebo i piekło.
]]>Proste słowa przestały być modne
Politycy i raperzy inwestują w formę
– Hades
Dramatopisarstwo liczy sobie ponad 2500 lat historii. Tradycja to długa i wielowątkowa, z własną strukturą, zwrotami akcji, punktami kulminacyjnymi i momentami katharsis. Rzucam tezę, że obecnie nad Wisłą można obserwować historię z wieloma (o ile nie wszystkimi) cechami opowiastki doskonałej (tak właśnie: doskonałej). Do udowodnienia tej tezy wystarczy nam 6 punktów, daj mi chwilę.
Istnieje bowiem kanon tworzenia wartkiej i wciągającej historii, i chociaż kanon ten ulegał od starożytnej Grecji do dziś pewnym przeobrażeniom, były to zmiany raczej kosmetyczne. Na przykład przerzucano jakiś element ze środka historii na początek lub rozbudowywano jakąś cechę historii bardziej od pozostałych. Zasadniczy trzon nie uległ jednak zmianie.
Można więc wyznaczyć taki zbiór elementów dobrej fabuły, który niezależnie od tego czy będzie podany w formie filmu, dramatu, powieści lub bajki to i tak sprawi, że widzowie milionami walić będą na przedstawienia.
Albo – jak w naszym polskim przypadku – z wypiekami czytać będą kolejne artykuły w gazetach i śledzić codzienne wiadomości.
Oto 6 cech historii (prawie) doskonałej:
1. Każda dobra historia musi mieć znakomicie skonstruowanego głównego bohatera; to za nim będziemy podążać i to jego losy będziemy śledzić – jest najważniejszy. Oznacza to, że bohaterowi od początku musi czegoś brakować, musi więc mieć swój cel (im lepiej określony będzie jego cel, tym bardziej się wkręcimy). Jack Sparrow miał jeden cel: odzyskać Czarną Perłę.
2. Im bardziej wielowymiarowy główny bohater, tym lepiej. Marvellowscy superbohaterowie to nisza i nuda; dużo lepiej, gdy naszego bohatera będą trapić wewnętrzne wątpliwości. Jack chciał odzyskać Czarną Perłę nawet po trupach, ale będąc piratem był też w zasadzie przyzwoitym gościem. W sumie była to jego wada, ale właśnie dzięki niej tak go lubiliśmy, niemniej chęć pomagania innym skutecznie przedłużała mu realizację jego własnego celu.
3. Podążając za głównym bohaterem fajnie jest móc zawiesić na czymś oko, ucho lub cokolwiek. Stąd im ciekawsza i bardziej nieoczywista cecha charakterystyczna głównego bohatera, tym bardziej spoko. Jack Sparrow zachowywał się jak kobieta (co tylko dodawało mu nieprzewidywalności), James Bond ma swoją wstrząśniętą niemieszaną itd.
4. Realizacja celu to tylko jedna strona medalu, jeszcze ciekawiej zrobi się, gdy bohater w trakcie historii dowie się, a następnie będzie pokonywać swoje ograniczenia. Np. dziewczynka ze Stranger Things ma super moce, ale nie wie skąd. Albo facet wie, że jest adoptowany, ale nie zna swoich rodziców itp.
5. Często łączy się to też (ale niekoniecznie) z Duchem, czyli niezałatwioną sprawą z przeszłości. Ogólnie im bardziej to osobista dla głównego bohatera sprawa, tym szansa na większą kasę z biletów. Duchem dla Edypa był fakt, że zaciukał własnego ojca, dla Luke’a Skywalkera, że jego stary przeszedł na ciemną stronę mocy itd. Ważny jest w tym właśnie fakt osobistej tragedii. Nie jaralibyśmy się tak Gwiezdnymi Wojnami, gdyby Luke miał zabić swojego stryjecznego wujka, albo typa z planety obok. Miał zabić swojego ojca, a to dość wysoko postawiona poprzeczka.
6. W im większą misję będzie wepchnięty (lub sam się wepchnie) bohater, tym lepiej. Idealnie więc jeśli stawką są losy Galaktyki ( Star Wars ), Śródziemia ( Władca Pierścieni ), planety ( Dzień Niepodległości ) czy kraju (przykład pojawi się wraz z puentą). A jak nie ma się misji, zawsze można sobie jakąś (hehe) wymyślić.
Do tego wszystkiego dochodzą jeszcze bohaterowie drugoplanowi, sprzymierzeńcy głównego bohatera, ale żeby nie komplikować powyższe 6 punktów wystarczy, by powiedzieć, że: najlepsza fabuła to taka, w której główny bohater jest charakterystyczny i mimo posiadania swoich wad ma dziejowy cel, w którego realizacji przeszkadzają mu jednak niewyjaśnione duchy z przeszłości.
I tera pa to, bo tytuł polskiej wersji opowiastki doskonałej składa się z dwóch słów, a oto one: Jarosław Kaczyński
[KURTYNA]
]]>
Wuju Samie odejdź stąd, wuju Samie opuść nasz dom
Wszyscy dajcie nam żyć we własnym domu
A Wałęsa: dawaj moje sto milionów
Tam na zewnątrz mają z betonu serca
Fantazje jak ołów, nudni co do Hertza
Więc my choć zima przyjdzie znów ciemniejsza
Nie jedźmy nigdzie – zostańmy w KielcachGdyż Irlandczycy penetrują nasze dziewczęta
I naszych kolegów za pomocą śrubokręta
Chińczyk nie czyta Mao, składa peceta
Małoruski kupuje Londyn, zamiast skupować rzepak
Niemiec każe o czystość dbać mi, jak zawsze
I peta odjąć ostatniego od ust własnej matceA jeśli tak myślisz to Polaczkiem jesteś, co wcześniej zezgredział
I płaczesz jak Szwed, któremu nie dowieźli śledzia
Afrokolektyw
Jedną z chyba najczęściej powtarzanych formuł o dzisiejszym świecie jest ta, która mówi, że świat jest skomplikowany. Może i jest, ale zawsze chyba był – w ten czy inny sposób. A skoro zawsze jakoś nam się udawało plątać misterne sznureczki wzajemnych powiązań w wielką sieć, równie dobrze można chyba usiąść i zacząć je rozplątywać, co nie?
Chyba, bo to co poniżej napiszę, wcale nie musi być prawidłowo rozplątanymi sznurkami.
Tak czy inaczej wydaje mi się, że jest to rozplątanie prawidłowe, bo dużo rzeczy się tu po prostu dodaje.
Dlaczego warto to przeczytać?
Powodów jest kilka. Pierwszy z nich to taki, że nie rozumiemy polityki. Nie twierdzę, że ja ją rozumiem, ale mam wrażenie, że dla sporej części Polaków polityka to Jarosław Kaczyński, jego kot i jakieś okazjonalne uliczno-fejsbukowe zadymy z sądami lub puszczą (co by o nich nie myśleć). To nie jest polityka, a zaledwie jakiś słaby talent show, żenadny serial, wydmuszka. Polityka nie ma nic wspólnego z tym lub innym posłem/premierem/prezydentem z tej lub innej partii; polityka to ni mniej ni więcej: zdolność do mówienia ludziom, co mają robić. Polityka to sytuacja, kiedy do Polski przyjeżdża premier Chin i w otoczeniu kilkudziesięciu biznesmenów klepie deal z polską Panią premier, że będziemy budować infrastrukturę wodną na naszych rzekach. Ktoś słyszał, że 1/3 Wrocławskiego Węzła Wodnego wybudowali nam Chińczycy? Albo że rocznie w Wólce Kosowskiej przeładowuje się już teraz chińskiego towaru za ponad 20 mld złotych? Właśnie. To jest polityka, a nie jakiś (za przeproszeniem) Jarosław.
Drugi powód jest taki, że niemal od samego początku III RP mierne media (gazety, radio, portale, TV) kupione przez Niemców i Amerykanów proponują nam debilnej jakości informacje. Zgoda, media są mierne wszędzie, ale biorąc pod uwagę to, że kapitał zagraniczny – niezależnie od tego z jaką związany branżą – zawsze dąży do stworzenia biernych odbiorców (klientów), a nie czynnych/wnikliwych/świadomych konsumentów, udział kapitału zagranicznego w polskich mediach (prasa – 76% kap. zagranicznego, radio – 48% kap. zagranicznego, TV – 40% kap. zagranicznego, Internet – 69% kap. zagranicznego) pozwala sądzić, że im głupsze ma się audytorium, tym lepiej. Chodzi po prostu o to, że hurraoptymistyczne peany polskich neoliberałów głoszących po ’89, że oto “kapitał nie ma narodowości” się nie sprawdziły. Bo nie miały prawa się sprawdzić. Kapitał ma narodowość, a przykład jakości serwowanych systematycznie informacji jest tego przykładem.
Trzeci powód łączy oba poprzednie i jest bodaj najważniejszy: to niemal systemowy w Polsce brak intelektualnej rozkminy nad tym, co się dzieje na świecie i jaką w tym świecie zajmujemy pozycję. Nie chodzi o to, żeby kupując poranne bułki powtarzać w pamięci stolice wszystkich krajów świata, ale o to, żeby znać długofalowe tendencje na świecie. Na przykład taką, że UE prędzej czy później się wyczerpie (Grexit, Brexit, kryzys migracyjny, chwiejące się Schengen). Albo taką, że Niemcy dopiero zaczynają robić sobie z Polski rynek zbytu (koncentryczno-radialny układ dróg ułatwiający transport dóbr z Berlina do Polski, wzmacnianie współpracy Niemcy-Rosja, medialno-parlamentarne napięcia na linii Niemcy-Polska). Lub tendencję, że Rosjanie od kilku lat przebudowują układ sił w Europie środkowo-wschodniej (Donbas, intensyfikacja działań w Czeczenii, Krym), czy choćby tę, że właśnie tworzy się nowa oś państw tzw. nowej Unii (Trójmorze, dwustronne porozumienia Polski z Węgrami, Chorwacją, Czechami, budowa drogi wodnej między Odrą a Dunajem).
Do rozpoznania takich tendencji nie trzeba być generałem, masonem czy innym politologiem. Wystarczy Giedroycia sprzed lat poczytać, albo chociaż jesienny Przekrój. Proszę bardzo.
Po co to czytać?
Nie powiedzieć, że świat jest dzisiaj skomplikowany to skłamać; tak samo ma się sprawa z selekcją informacji. Od zawsze wszystkie klocki leżały na stole, wystarczy tylko znać obrazek i odpowiednio je ułożyć. Nie z nudów otwarto kilka lat temu kierunek Zarządzanie Wiedzą na poznańskim UAM i nie z nudów mówi się o Nowym Średniowieczu, do którego zmierzamy. Wszytko to brzmi być może buńczucznie, lecz nic bardziej mylnego; sam do niedawna nie miałem jasnego obrazu sprawy. Wystarczyły trzy książki z biblioteki, internet i to, co wiedziałem do tej pory. Poniżej postaram się możliwie krótko przedstawić efekt swoich ostatnich poszukiwań. I znowu – nie chcę być odebrany jako mądrala – ale sądzę, że lektura poniższych 10 punktów, według których zorganizowałem cały tekst lepiej wytłumaczy to, co dzieje się na świecie niż codzienne przegrzebywanie newsów, z których nic pozornie nie wynika. Chciałbym, żeby ten tekst posłużył jako opis działania projektora w kinie: niezależnie od tego jaki film oglądamy, jacy w nim grają aktorzy lub ile kosztuje bilet najważniejsze, żeby wiedzieć jak działa sam projektor. To wystarczy. A przynajmniej, mam nadzieję, że wystarczy. Raz zrozumiane zapewni komfort nie czytania newsów przez najbliższe pół roku, więc sądzę że warto się wysylić
Kto rządzi Europą Wschodnią, panuje nad sercem kontynentu. Kto rządzi sercem kontynentu, panuje nad największym kontynentem świata. Kto rządzi największym kontynentem świata, panuje nad światem.
Halford John Mackinder
Gdy czytamy o działaniach różnych państw (a zwykle są to decydenci z imienia i nazwiska) najczęściej przedstawiają nam się fakty w stylu “X powiedział do Y, Z podpisał papier J” itd. Takie przedstawienie spraw ma z pewnością swoje uzasadnienie, ale jest tylko fragmentem pewnej dużo istotniejszej układanki. O tym, że jest ona istotniejsza świadczy fakt, że nie ma znaczenia kto obecnie rządzi (lub dzieli), bo potężne rytmy historii przetrwają i Iksa i Igreka. Chodzi więc o to, żeby zrozumieć owe rytmy, a to w jaki sposób i przez kogo będą zagrane jest kwestią drugorzędną, wtórną. Państwa lub inne twory polityczne w takiej układance to nie tylko struktury administracyjno-prawne, ale przede wszystkim organizmy przestrzenne, które toczą między sobą bezustanną walkę. Walka ta toczy się w geograficznej przestrzeni ziemi i toczy się o zachowanie i rozszerzenie własnej przestrzeni, o panowanie nad terytoriami, zasobami i ludźmi.
Jeśli tak spojrzeć na sprawy naszego świata i nasze w nich miejsce wówczas tak naprawdę jej właściwym bohaterem jest oczywiście człowiek, tyle tylko, że człowiek zanurzony w przestrzeni, człowiek działający nie w jednolitej, pustej przestrzeni, ale przestrzeni posiadającej swoją morfologię, przestrzeni „pluralistycznej”, niezmiennej ale dynamicznej.
Mówiąc jeszcze prościej: możliwości działań państw i poszczególnych ludzi określa zwykła, fizyczna geografia, a konsekwencje działania tej geografii widać od polityki po cechy narodowe poszczególnych społeczeństw na świecie. Wszystko da się powiedzieć prosto i tak samo można opisać świat, w którym żyjemy – 10 punktów do opisu to aż nadto, ale starałem jak mogłem, każdy popierając przykładami. Chodzi o zrozumienie.
Zrozumienie znaczenia geografii może się wydać wtórne, jednak wówczas mapa świata nie będzie wyglądać tak, jak sobie ją kojarzymy, ale tak jak patrzą na nią w Paryżu, Pekinie, Londynie, Berlinie, Moskwie i Waszyngtonie. Czyli tak:
1. Najważniejszy kontynent na świecie
Jest jeden kontynent na świecie: Eurazja (Europa + Azja). Kto panuje w Eurazji, panuje na całym świecie. Wszystko inne (Afryka, Ameryka Płd. i Płn.) jest wyspą. Kontynent Eurazji dzieli się na dwa obszary: Rimland i Heartland. Rimland to strefa brzegowa handlująca morzem ze światem – zawsze lepiej rozwinięta ekonomicznie, ale jednocześnie zawsze bardziej podatna na dominację gracza z najsilniejszą flotą, bo gracz ten kontroluje ich krwioobieg.
Przykład:
– Dlatego Niemcy przegrały I WŚ (zablokowane morskie dostawy surowców)
– Dlatego na Japonię zastosowano ten manewr w II WŚ
– Dlatego Chiny w XIX w. – mimo że najbogatsze wówczas na świecie – były podporządkowane flocie brytyjskiej
– Dlatego w XIX w. w Szanghaju w parkach montowano tabliczki: psom i Chińczykom wstęp wzbroniony
2. Najlepiej położone kraje świata
W historii świata potęgi morskie są zawsze bogatsze. Japonia, Wielka Brytania, USA, Singapur, Australia. Handel morski jest kilkadziesiąt razy tańszy niż jakikolwiek inny (drogowy, kolejowy, powietrzny).
Przykład: Obecnie transport morski Chiny-Szwecja jest 23 razy tańszy niż drogowy.
3. Najgorzej położone kraje świata
Kontrola zasad handlu powoduje, że kontrolujący może siedzieć i zarabiać, a ktoś musi robić, żeby przeżyć. Mongolia, Iran, Rosja i większość krajów zamkniętych lądowo nie uczestniczy w tym handlu, bo nie ma dostępu do morza.
Przykład:
– Dlatego Rosja nigdy nie ma pieniędzy, bo utrzymanie kilometra drogi w Rosji jest kilka razy droższe niż gdziegokolwiek indziej
– Dlatego chcąc stworzyć nadwyżkę (jedzenia, wyprodukowanych dóbr) należy ją siłą zabrać i zakumulować w innym miejscu w kraju
– Dlatego Rosja od początku toczy wojny z Polską o dostęp do Bałtyku
– Dlatego dążyła od zawsze do cieśnin tureckich
– Dlatego Piotr I Wielki wybudował port w Sankt Petersburgu
– Dlatego Stalin przymusowo zabierał jedzenie chłopom z wewnątrz kraju
– Dlatego Rosja zdobyła Krym
4. Najważniejsza zasada
System międzynarodowy ma określony zbiór zasad. Podstawowa z nich brzmi: kto silniejszy i lepiej położony ten lepszy. Politycy zawsze najpierw szacują siłę ekonomiczną przeciwnika, dopiero potem siłę wojskową. Wojna jest ostatnim działaniem, na które może sobie pozwolić kraj.
Przykład:
– Gdy Sarkozy poszedł do Putina i zaczął się żalić, że konflikt w Czeczenii jest niedopuszczalny Putin rozłożył palce i powiedział “your country is this big”, a potem rozłożył ręce i powiedział “my country is this big. This is the end of the discussion.”
– Dlatego Putin powiedział do Sarkozy’ego, że może go uczynić królem Europy
– Dlatego Sarkozy stał się sprzymierzeńcem Putina
5. Najważniejszy kraj na świecie
Obecny system jest skonstruowany przez zwycięskie supermocarstwo (USA), najpierw w I WŚ i w II WŚ, następnie w Zimnej Wojnie nad ZSRR.
USA przejęło pałeczkę supermocarstwa po Wielkiej Brytanii.
6. Najlepszy sposób dominacji
Amerykanie są potęgą morską; ich dominacja polega na potędze floty wojennej i projekcji siły, czyli zdolności do przerzucania wojsk i pokazywania w regionach swojej siły wpływając na polityczny wymiar konfrontacji w regionach.
Przykład:
– Dlatego ciągle słyszymy o interwencjach wojsk amerykańskich w regionach
– Dlatego USA ma najlepsze lotniskowce na świecie
– Dlatego USA uczestniczy w wojnach z tymi krajami, wobec których może projektować swoje siły z morza (Jugosławia, Libia, Irak, Afganistan, Syria, Timor)
7. Najlepsza strategia
W utrzymywaniu równowagi sił chodzi o to, żeby wykoleić wzrost tego, kto urasta w regionie na najsilniejszego.
Przykład:
– Tak działali Spartanie przeciwko Ateńczykom w wojnie peloponeskiej
– Tak działał Napoleon
– Tak działała Wielka Brytania
– Tak działa obecnie USA
8. Najważniejsze miejsce na świecie
Jest kilka kluczowych miejsc na świecie, kontrola których decyduje o układzie sił; to wynika z zasad geografii. Chodzi o wąskie przejścia morskie (Suez, Gibraltar, cieśniny indonezyjskie cieśnina Malakka). Ich kontrola decyduje o kontroli całego handlu na świecie. Obecnie najważniejszą cieśniną jest cieśnina Malakka. Cała produkcja z Chin, Korei, Tajwanu i Japonii – silników przemysłowych świata – musi tamtędy przejść. W drugą stronę płyną z kolei surowce z Afryki i z Zatoki Perskiej, wyspecjalizowane maszyny z Niemiec.
Przykład: Marynarka wojenna USA kontroluje obecnie cieśninę Malakka. Na tym polega światowa dominacja USA.
9. Najbardziej dochodowy biznes
Kto kontroluje wąskie przejścia morskie kontroluje handel. Kto ma dominację na morzu, kontroluje zasady tego handlu.
Potęgi morskie mają zawsze tendencje do globalizacji obrotu bezcłowego, bo mając porty automatycznie większą konkurencyjność niż np. zamknięta lądowo Rosja. Mając rzeki ma się dużo tańszy obrót kapitału.
Przykład:
– Dlatego w I RP, gdy rzekami spławiano zboże, Polska była krajem stosunkowo bogatym
– Dlatego w Chiny można wpływać rzekami 200 km wgłąb lądu
– Dlatego udział transportu rzecznego jest w Niemczech tak duży
– Dlatego po Wojnie Secesyjnej (po połączeniu górnego i dolnego biegu rzek w USA) Ameryka błyskawicznie urosła gospodarcz
o.
10. Najlepsze i najgorsze ustroje na świecie
Istnieją kraje które mają organiczną zdolność do komasacji (nadwyżki) kapitału i które takiej zdolności nie mają. Dlatego kraje bez zdolności do komasacji kapitału (bez możliwości tworzenia nadwyżki) mają tendencję do tworzenia bardziej bezwzględnego (mniej liberalnego) systemu politycznego, bo tylko taki system (oparty na mniejszym lub większym przymusie) pozwala im przetrwać. Z jednej strony są to kraje immanentnie/organicznie słabsze ekonomicznie, z dużą rolą państwa (zmuszonego do komasacji kapitału), z drugiej strony są to kraje o wymuszonej potrzebie posiadania znacznych sił wojskowych. Równocześnie, są to kraje, którym nie da się narzucić swojej woli potęgą morską, ponieważ dla takich krajów potęga morska nie ma znaczenia.
Przykład:
– Dlatego kraje Rimlandu (handlujące morzem ze światem) mają zawsze większe swobody obywatelskie
– Dlatego w Rosji od zawsze jest zamordyzm
– Dlatego afrykańskie kraje są zamordystyczne
– Dlatego im bardziej w głąb Eurazji tym mniejsze swobody obywatelskie
– Dlatego geografia wpływa na kulturę danego kraju
– Dlatego skłonność do indywidualizmu i przedsiębiorczości (“jak się pościelisz, tak się wyśpisz”) jest większa w krajach Rimlandu
Co się teraz dzieje
Obecny ład kształtują Bank Światowy i Międzynarodowy Fundusz Walutowy, wspierane przez system stworzony w Bretton Woods. Wszystkie te instytucje założono w USA (mocarstwo morskie) i dlatego wszystkie są zainteresowane globalizacją obrotu handlowego, bo kontrolując zasady handlu, mają zyski z obrotu. Nie dlatego demokracja liberalna była, jest lub będzie szczytem marzeń wielu rządów i nie dlatego skończyła nam się historia. Globalna wioska nie powstała, bo się wszyscy zaczęli nagle kochać (co byłoby dość interesujące), ale dlatego, że pomysł na demokrację liberalną doskonale wpisuje się w działanie potęgi morskiej, ponieważ wspiera ona liberalizm, wolność gospodarczą i kapitał, który poszukuje krótkoterminowych zysków. I to jest właśnie morska praca kapitału: szybkie, krótkie terminy/pozycje, zwroty z inwestycji.
Obecny ład jest coraz bardziej kwestionowany przez Chiny, które zaczynają tworzyć własną architekturę ładu światowego. Od kilku lat Chiny są najpotężniejszą gospodarką na świecie (wg parytetu siły nabywczej) i obecna organizacja ładu światowego (z Bankiem Światowym itd.) zaczyna blokować Chinom dalszy rozwój.
– Dlatego powstał Azjatycki Bank Inwestycji Infrastrukturalnych (AIIB) do którego już należą: Polska, Niemcy, Wielka Brytania, Włochy, Hiszpania, Turcja, Rosja i inne kraje Europy i Azji (Iran, Pakistan, Kazachstan)
– Dlatego Chińczycy budują porty w Gruzji, Grecji, Algierii, Pakistanie i Afryce
– Dlatego Chińczycy budują Nowy Jedwabny Szlak – żeby “ominąć” problem rywalizacji morskiej z USA
– Dlatego Chińczycy mają swój internet, bo posiadając własną architekturę mogą regulować jej funkcjonowanie
(źródło: merics.org)
Co dalej
W dalekiej Azji urósł gracz, który obecnie pod względem gospodarczym dorównuje lub nawet nieznacznie przewyższa znaczeniem USA. W interesie USA jest obronić swoją dotychczasową kulturowo-ekonomiczno-militarną pozycję hegemona światowego. Równocześnie obiektywnie słabnąca od lat Rosja nie ma innego wyjścia niż straszenie (czynne lub bierne, hybrydowe lub nuklearne) i/lub negocjowanie swoich interesów. Może to robić albo zbrojnie, albo dywersją, albo układem z Niemcami, co już zresztą się dzieje (Nordstream).
Przykład:
– Dlatego USA zaczynają konkurować na Morzu Południowochińskim z Chinami
– Dlatego USA wycofują się militarnie z Europy
– Dlatego właśnie teraz wybuchają konflikty na obrzeżach strefy wpływów USA w Europie wschodniej (Ukraina, Gruzja)
– Dlatego Rosja właśnie teraz stara się odbudowywać swoje strefy wpływów w Europie
– Dlatego USA coraz mniej lubią się z Niemcami, które urastają do pozycji europejskiego, regionalnego hegemona, co nie leży w interesie USA
– Dlatego USA zwiększają wydatki na wojsko, które przyda się na Morzu Południowochińskim
Miejsce Polski
Polska w tym całym rozgardiaszu pełni niezwykle istotną rolę. Nie chodzi o martyrologię i dziejową misję, a o zwykłą geografię. Polska leży na jedynej nizinie między Heartlandem (sercem Eurazji) a Rimlandem (morską częścią Eurazji) i tędy po prostu trzeba poprowadzić tranzyt – nie ma innej drogi, a górami się nie opłaca. Nasze położone jest błogosławieństwem, gdy jesteśmy silni (Unia Polsko-Litewska) lub przekleństwem, gdy jesteśmy słabi (rozbiory). Tędy przechodzi tranzyt i tędy przewalały się armie. USA nie mają lądowych wojsk i nie obronią Polski przed coraz bardziej zbrojącą się Rosją. Nie obroni nas też NATO, ani armia europejska (na ostatnich manewrach wojskowych przy granicy z Rosją było 400 żołnierzy niemieckich, 0 francuskich itd.) Z kolei Niemcy, z roku na rok coraz mniej związane handlowo z USA będą przesuwać swoje strefy wpływów na wschód – niemiecki kapitał tam właśnie pcha Niemcy.
Podsumowanie
Z punktu widzenia zasad geografii i powyższych 10 punktów nie ma znaczenia jak nazywa się ten lub inny premier tego lub innego kraju. Nie ma znaczenia, co piszą mierne media i jak bardzo straszy nas ten lub inny organ Unii Europejskiej. Świat między Bugiem i Odrą przewartościowuje się, świat europejski się przewartościowuje i przewartościowuje się też cały świat.
Kończy się świat jaki znamy i – czy się to komuś podoba czy nie – właśnie powstaje nowy porządek, którego kształtowanie się będzie powodowało coraz więcej napięć.
Pytanie czy chińskie powiedzenie “obyś żył w ciekawych czasach” będzie dla nas w tym kształtującym się porządku przekleństwem, czy błogosławieństwem.
]]>
Zakupowy szał przed świętami. Pod Galerią widzę wiceprezydent(kę) Olsztyna. Akcja-reakcja: podchodzę, zagaduję.
Rozmawiamy.
Rozmawiamy.
Rozmawiamy.
Z zimna wchodzimy do środka, rozmawiamy dalej.
Żadne tam kurtuazyjne “z pewnością zajmiemy się sprawą” albo “bardzo się cieszę”. Normalnie, jak dwójka mieszkańców.
Gdyby miała to powiedzieć w tiwi pewnie otwierałbym już drugi worek pomidorów.
Nie masz jaj to poka cyce.
Media to największy diabeł w galaktyce.
Dwie dychy
]]>
Być może niektórzy Czytelnicy pamiętają tekst “Czy da się zmierzyć szczęście Polaków?”, który napisałem tutaj kilka miesięcy temu. Zastanawiałem się w nim, czy istnieją takie realne i mierzalne aspekty naszego życia, jak wielkość mieszkania, ilość zieleni w mieście, czy cena wódki, które decydują o poziomie naszego zadowolenia z życia. W tekście tym sugerowałem nieśmiało, albo właśnie śmiało, lecz w formie żartu, że dobrze byłoby włączyć taki wskaźnik szczęśliwości do zarządzania społeczeństwem, zamiast wyłącznie posługiwać się dość już przebrzmiałym i nieco autotelicznym PKB. Bo jakie znaczenie ma wzrost eksportu lub wyprodukowanych butów wobec odczuwanego indywidualnie, lecz – jak się zdaje – w coraz większej skali, wrażenia ubywającego coraz bardziej czasu, coraz większego zmęczenia i zinstytucjonalizowania życia? Tekst zainteresował m.in. Panią z Newsweeka, bo zadzwoniła, żeby pogadać o tym dłużej.
Minęło 9 miesięcy i oto na European Forum for New Ideas odbywającym się właśnie w Sopocie, na który przyjechali Timmermans, Bochniarz, Kołodko, prezydent Kwaśniewski i inni, dyskutuje się kwestię możliwego włączenia happiness index do innych wskaźników tzw. rozwoju społecznego.
I nie chodzi o to, że ja o tym pisałem 9 miesięcy temu, a oni teraz dopiero. Bynajmniej. W mojej opinii to oczywiście bardzo dobrze, że się takie kwestie dyskutuje i że w takim szacownym, wpływowym i szerokim gronie; należy jednak zważyć przy tej okazji dwie kwestie. Z jednej strony podrzędny bloger za trzy brutto, a także fakt, że taki indeks szczęśliwości od 45 lat stosuje się w jakimś ezoterycznym i ledwo widocznym na mapie Bhutanie; z drugiej strony sytuacja, kiedy to – niewątpliwie elitarne – grono osobistości omawia wprowadzenie indeksu pod egidą wydarzenia mającego w nazwie chlubne novum . Mówiąc inaczej, biorąc pod uwagę klasę zaproszonych osób, które zęby zjadły pracując w administracji rządowej i/lub sektorze prywatnym, a także rangę wydarzenia podobna dyskusja powinna stanowić, niejako, oczywistą konieczność.
Określenie “nowe idee” nie jest już więc nawet niefortunne, wsteczne lub niewłaściwe. Jest po prostu nieprzyzwoite.
]]>– Tak że ja bym się, Władek, tych Rosjan tak nie obawiał. Przecież trzeciej wojny światowej nam tu nie zrobią, a ten ich pułk, czy dwa, możemy w razie czego wykorzystać do uciszenia naszych robotników – przekonywał I Sekretarza KC Towarzysz Bierut. Po czym obaj udali się na wieczorną libację.
Nigdzie pezetpeerowska wódka nie smakowała tak dobrze jak w willi “Stynka” nad jeziorem Łańskim na Warmii.
“Stynka”, najbardziej oddalona od reszty zabudowań i wyposażona w satelitarną antenę – dużo większą niż potrzebna, żeby pooglądać sobie dziennik telewizyjny, wchodziła w skład kompleksu wypoczynkowego dla komunistycznych dygnitarzy partyjnych. Kompleks zaszyty w lesie, funkcjonujący pod kryptonimem W-1, przez ponad 40 lat stanowił dogodne miejsce, żeby bez cienia wstydu podejmować w nim Fidela Castro, Honeckera czy Tito. Wstydu nie przynosiły też okoliczne jelenie i dziki, wybijane przy okazji owych podejmowań dziesiątkami. Wszak skoro od Kuby po Polskę tak skutecznie likwidowano ludzi, odstrzał zwierzyny był zaledwie nieszkodliwą fanaberią.
Początki nie były łatwe. Trudności w budowie nowego ustroju państwa nie omijały też, rzecz jasna, kompleksu w Łańsku. Wszak im dalej w las, tym więcej drzew. Na szczęście los sprzyjał władzy. Pożar pobliskiej stodoły lub propozycja paszportu nie do odrzucenia złożona mieszkającemu w pobliżu małorolnemu skutecznie namawiały sąsiadów nowo powstającego kompleksu do wyjazdów. Domostwa szczególnie nieprzekonanych zwyczajnie włączono w teren łańskiego ośrodka. Wreszcie można było opasać teren drutem kolczastym, a w środku ulokować garnizon wojska. Tak na wszelki wypadek.
Dalej było już tylko lepiej. Delegacje premiera Chińskiej Republiki Ludowej, wizytacje szacha Iranu, wielokrotne odwiedziny Breżniewa i Chruszczowa. Kompleks odwiedzali premier Francji i król Belgii. Goszczono wszystkich i za wszelką cenę. Klepano deale i kelnerki po tyłkach. Goście wyjeżdżali zachwyceni. Premier Finlandii, w podziękowaniu za pobyt, ufundował kilka dodatkowych domków. Taki dowód owocnej współpracy międzynarodowej. W Łańsku liczyła się przyjaźń, nie ideologie.
Po 1989 kompleks nadal pozostawał pod kuratelą Państwa, ciesząc się niesłabnącą popularnością rządowych notabli. Lubiła tu wpadać premier Hanna Suchocka, a Leszek Miller jeździć na składaku. Może już i w tamtym okresie o ideologiach zupełnie zapomniano, jednak pamięć o bezpieczeństwie wciąż była żywa. Nadal ściśle zamknięty i pilnie strzeżony stanowił dogodne miejsce, żeby bez cienia wstydu podjąć, tym razem, premiera Waldemara Pawlaka z ministrami, którzy w 1994 roku przez kilka tygodni ukrywali się tu przed wścibskimi mediami. Drut kolczasty i garnizon wojska ukazały zasadność dalekosiężnych zamysłów komunistycznych dygnitarzy.
Obecnie kompleksem w Łańsku zarządza Centrum Obsługi Administracji Rządowej, ale jest on otwarty dla każdego. Wystarczy tylko przed wjazdem podać swoje imię i nazwisko, pozwolić spisać numery tablic rejestracyjnych, a następnie czekać na otwarcie szlabanu. Wystarczy też nie zwracać uwagi na drut kolczasty i na halogeny na fotokomórkę skierowane w las. Poza tym na instagramie kompleksu wszystko widać, choć nie bardzo liczby polubień przekładają się na liczbę gości kompleksu. Poroży też już nie przybywa, zastąpiły je siatki na ryby wiszące na samochodowych relingach. Ciekawe tylko, czy z tej anteny na dachu “Stynki” wciąż można na sztywno połączyć się z Kubą.
– Teraz to tutaj głównie konferencje się jakieś organizuje i wesela. Czasy się zmieniły. To nie to, co było kiedyś. To już nie komuna, Panie – oznajmia ochroniarz, gdy wyjeżdżamy z kompleksu.
Komuna się skończyła, a wraz z nią klepanie kelnerek po tyłkach. Teraz kelnerka ma swoje prawa. I już tak się nie klepie deali jak kiedyś. Teraz liczy się przyjaźń. Przyjaźń, nie ideologie.
A dąb, jak rósł, tak rośnie.
]]>
Zamiast wstępu
Czasem bywa tak, że idziesz do sklepu po bułki, a wracasz z zajebistą książką. Albo idziesz do knajpy na jedno, a wracasz nad ranem. Lub czytasz sobie artykuły o protestach przeciwko reformie sądów, a w efekcie dowiadujesz się, że ludziom można dowolnie prać mózgi. Tak, “prać”, dobrze przeczytałeś. Spróbuję pokazać to na przykładzie niedawnych “łańcuchów światła” tak krótko i jasno jak potrafię. Być może po przeczytaniu tego tekstu się ze mną nie zgodzisz lub zaproponujesz własne wyjaśnienie sprawy, ale w mojej opinii wyniki, jakie uzyskałem dzięki kilku zgrabnym statystycznym formułkom warte są przynajmniej chwili zastanowienia.
Mam socjologiczne skrzywienie. Lubię sobie czasem coś policzyć, zanim się wypowiem lub policzyć dla własnej wiedzy tylko po to, żeby nie musieć potem uczestniczyć w pieniackich rozmowach przy niedzielnym schabowym, piątkowej flaszce lub poniedziałkowej kawie w pracy. Zrobienie kilku słupków na własny użytek ma też tę zaletę, że poświęcenie kilku wieczorów na żmudne przegrzebywanie danych skutecznie i na długi czas chroni później przed koniecznością pochłaniania zwykle-zbyt-nadętych wywodów ukrywających pseudointelektualizm pod maską obiektywizmu. Poza tym, nie ma nic równie praktycznego niż dobra teoria, zwłaszcza gdy jest podparta kilkoma liczbami.
Od razu jednak uprzedzam, że w tekście o “łańcuchach światła” w ogóle nie będzie polityki. Nie rozumiem, nie interesuje mnie i nie zamierzam robić z Dychy partykularnego rynsztoku. Niemniej skala protestów (a przynajmniej echo, jakim odbiły się w mediach), a także ich bliska heroizmowi retoryka każą sądzić, że w ostatnich tygodniach działo się w Polsce coś istotnego, zwłaszcza z punktu widzenia protestujących.
Mnie “Łańcuchy światła” zainteresowały głównie jako fenomen społeczny. Zainteresowała mnie ich liczba, występowanie w regionach kraju, frekwencja uczestników. Za takim podejściem przemawiał fakt, że skoro akcentowano w trakcie owych wydarzeń ideały takie jak demokracja i konieczność aktywnego uczestnictwa w wydarzeniach istotnych dla całego kraju, można było sądzić, że pewnie mają swoje podłoże przynajmniej w postawach obywatelskich np. w zaangażowaniu w działania lokalne. A więc, że można się spodziewać, że liczba protestów lub ich frekwencja będzie mieć jakiś istotny statystycznie związek z odsetkiem ludzi uczestniczących w działaniach na rzecz lokalnej społeczności (gminy lub miejscowości). Otóż nie ma takiego związku. Zależność między frekwencją na “łańcuchach światła” a zaangażowaniem w działania lokalne okazała się niemal zerowa (0.041), z kolei zależność między liczbą łańcuchów w województwie a zaangażowaniem w tamtejsze działania lokalne była nawet odwrotna (-.244). W jeszcze większym skrócie można więc powiedzieć tak: im więcej odbyło się protestów przeciwko reformie sądów w województwie tym mniejsze zaangażowanie tamtejszych mieszkańców w sprawy własnej gminy lub miejscowości, albo że: im mniejsze zaangażowanie tym więcej protestów. Gupie, kontrintuicyjne, nielogiczne nawet, co nie? A jednak.
Zanim powiem skąd te liczby w ogóle się wzięły, dwie sprawy. Mogę się oczywiście mylić, ale w mojej opinii nie ma takiej monety, na którą nie dałoby się spojrzeć z dwóch stron. W związku z tym, po pierwsze, niezależnie od tego jak fundamentalnych spraw by protest nie dotyczył, istnieje tendencja do romantyzowania tego, co się robi. Po prostu każdy chciałby żyć w ciekawych czasach, a już idealnie byłoby mieć poczucie wpływu na przebieg wydarzeń, ważnych wydarzeń zwłaszcza. Po drugie, niezależnie od tego, jakich dziesiątek tysięcy ludzi nie ściągałyby konkretne wydarzenia, nierozsądne jest abstrahowanie ich występowania od tego, co już wiadomo o psychologii tłumów i używanych w zarządzaniu masami socjotechnikach. Moneta ma orła I reszkę, ok?
(źródło: Gazeta Wyborcza )
ZaKODuj to sobie – ludzie jak lemingi
Naiwnym jest więc twierdzić, że łatwo da się w wielotysięcznym tłumie utworzyć napis VETO. Naiwnym jest też twierdzić, że transparenty “Adrian, nie podpisuj” na co trzeciej manifestacji powstawały całkowicie oddolnie. Naiwnym jest wreszcie twierdzić, że do zorganizowania nośnego protestu niepotrzebne są: zgrabna i krótka nazwa protestu z towarzyszącymi jej słowami kluczowymi, łatwe do zdobycia rekwizyty, a także kawał rzetelnie wykonanej pracy w internetach. Proszę, spójrz na te cztery screeny poniżej; zrobiłem je w trakcie przeszukiwania artykułów o protestach w Myśliborzu, Myszkowie, Oleśnie i Sochaczewie. Z tych czterech miejscowości tylko Sochaczew leży w województwie mazowieckim, nie przeszkadzało to jednak stronie mazowieckiego KOD-u wyświetlać się prawie na początku Googla. Pozycjonowanie stron nie jest przecież darmowe. No bo przypadkiem strona KOD-u tak wysoko się znalazła?
Nie chcę być odebrany jako cynik i nie umniejszam znaczenia, jakie protesty miały dla ich uczestników, ale hola hola. Sam biegałem kiedyś po ulicach wesoło skandując to i tamto, by na sam koniec podczas mało przyjemnego przeszukania dowiedzieć się, że od kilku godzin spacerowała obok mnie Pani ze służb specjalnych. Komuś może się wydawać, że pokrzyczy kilka haseł i wróci do domu w poczuciu dobrze spełnionego obywatelskiego obowiązku, ale nie da się też nie zauważyć, że nawet na Politechnice Poznańskiej, a więc na uczelni, która z sądami i debatami nad teorią demokracji ma niewiele wspólnego, wykłada się mechanikę płynów i podaje studentom jako przykład modelowanie ruchów mas ludzkich podczas protestów. Wniosek? W nawet najbardziej wzniosłe transparenty wpleciona jest jakaś logika. Sorry, ale przy całej naszej wysublimowanej przynależności do homo sapiens jesteśmy też lemingami.
Od dyktatury do popkultury i z powrotem
Mobilizowanie mas ludzi, organizowanie środków na przeprowadzanie protestów, animowanie wydarzeń – to wszystko i pewnie więcej ma w sobie oczywiście elementy nieprzewidywalne, zaskakujące, ale nawet największy i najbardziej zdeterminowany tłum potrafi się srogo nudzić, gdy z głośników będą padać słowa nieadekwatne, przemówienia będą zbyt długie lub charyzma liderów nie będzie wystarczająca. Zaryzykowałbym nawet i powiedział, że im większy tłum tym większe wymagania stawia jego organizatorom. W tym sensie, organizowanie demonstracji, obalanie rządów mają swoje nieprzewidywalne, ale i racjonalne elementy. Są nawet książki o tych racjonalnych elementach, wystarczy, że kupisz na przykład “From dictatorship to democracy” G. Sharpa ( dostępna na enbooku tutaj ). Kosztuje 32 zł + wysyłka. Tam zostało wytłumaczone wiele, co jest konieczne do stworzenia skutecznej manifestacji/protestu/rewolucji. Potrzebne są więc do tego m.in.:
– opracowanie jednolitej kolorystyki protestu („purpurowa rewolucja” w Iraku, „pomarańczowa rewolucja” na Ukrainie, „niebieska rewolucja” w Kuwejcie, „jaśminowa rewolucja” w Tunezji, „szafranowa rewolucja” w Birmie, „zielona rewolucja” w Iranie);
– przygotowanie łatwo dostępnych rekwizytów („rewolucja goździków” w Portugalii, „rewolucja róż” w Gruzji, „tulipanowa rewolucja w Kirgistanie”, „dżinsowa rewolucja” na Białorusi, “rewolucja słoneczników” w Chinach);
– stworzenie formalnych oświadczeń (treści wystąpień publicznych, listów otwartych, indywidualnych lub zbiorowych deklaracji poparcia, masowych petycji);
– prowadzenie komunikacji z opinią publiczną (slogany, karykatury, symbole, plakaty, ulotki, pamflety, książki, audycje radiowe, programy telewizyjne, napisy na niebie [ skywriting ], napisy na ziemi [ earthwriting ]);
Książka Sharpa jest też dostępna za free w wersji audio ( choćby pod tym linkiem ). W rozdziale 12. The methods of nonviolent action można sobie nawet sprawdzić/porównać, które z metod zostały w protestach przeciwko reformie sądownictwa wykorzystane. Jest ich łącznie kilkanaście, cztery z nich wymieniłem wyżej. Slogany z Adrianem, który ma nie podpisywać nie pojawiały się w końcu same z siebie – politycznych memów nie robią przecież znudzeni gimnazjaliści. Określenie “spontaniczny protest”, obecne prawie na wszystkich manifestacjach, również nie pojawiło się… spontanicznie. Geneza i powstawanie tych wszystkich grafik, symboli, świeczek, minut ciszy, odśpiewywań hymnów to w końcu żadna tajemna wiedza, skoro nawet ESKA przygotowała szablony na protesty. Gry wideo o robieniu rewolucji też są. Kiedyś taka jedna nazywała się A force more powerful , teraz w wersji na nowsze komputery funkcjonuje pod nazwą People Power – The Game of Civil Resistance . Fajna, dawniej nawet trochę grałem, ale szybko mi zabijali rewolucjonistów.
Jak liczyłem liczbę protestów
Do sprawy protestów podszedłem zatem najporządniej jak potrafiłem, czyli zacząłem od hipotezy. Brzmiała ona następująco: Frekwencja na protestach jest większa w dużych miastach niż w mniejszych. Innymi słowy, założyłem przed analizą, że im większe miasto tym większy odsetek ludzi będzie tam protestować. Po drugie, interesowało mnie w których województwach protestowano najwięcej.
Jako punkt wyjścia potraktowałem mapę protestów w sprawie reformy sądów stworzoną przez redaktorów serwisu BIQdata (którym przy okazji bardzo dziękuję za celne uwagi w trakcie tworzenia mojej własnej mapy). Nanieśli oni (na ile było to możliwe) wszystkie planowane w Polsce protesty. Przygotowana lista zawierała blisko 250 miast i miejscowości, w których będą gromadzić się ludzie. Usiadłem więc i zacząłem szukać relacji z tych miejsc. Najczęściej wklepywałem w Google kilka następujących fraz: “[nazwa miasta] protest sądy”, albo “łańcuch światła w [nazwa miasta]”, albo “[nazwa miasta] łańcuch światła protest sądy”. W ten sposób przeszukiwałem lokalne i ogólnopolskie gazety, a także materiały wideo wrzucane na YouTube. Korzystałem też z fotorelacji na Facebooku. Sam byłem na jednym proteście w Olsztynie i tam dominowały osoby starsze – zapewne nie korzystające z tej sieci społecznościowej – więc posiłkowanie się informacjami, że “Krzysiek weźmie udział w wydarzeniu” byłoby mało wiarygodne. Z kolei dobrej jakości zdjęcie kilkuosobowego tłumu pozwalało niejednokrotnie nawet na “ręczne” policzenie liczby uczestników danego protestu. Wiele miejscowości trzeba było z pierwotnej listy BIQDATA usunąć, bo nie było relacji z protestu (Działdowo, Gostyń, Biskupiec, Grójec, Hajnówka, Kamień Pomorski, Kluczbork, Kolbuszowa, Koło, Kostrzyn, Krzeszowice, Lesko, Łobez, Międzyrzecz, Myszków, Mysłowice, Oleśno, Oława, Przeworsk, Radziądz, Ropczyce, Siewierz, Sochaczew, Stalowa Wola, Szczytno, Trzcianka, Tarnobrzeg, Wieliczka). Nieraz w lokalnej prasie ukazała się relacja z protestu, ale szacunki liczby uczestników były zbyt ogólne. Przykładowo, w Tarnobrzegu była mowa o “kilkuset osobach” na proteście, ale nie podano dokładnych danych i nie umieszczono wiarygodnych zdjęć, dlatego siłą rzeczy musiałem to miasto z listy usunąć. Kilka miast do wyjściowej listy dodałem (Nowe Miasto Lubawskie, Kościan, Ruda Śląska itd.).
Przypadki co bardziej bekowych materiałów zawsze należą do weselszej części takich researchowych rozkminek. Przykład Gorlic pokazuje jednak, że opieranie się przy szacowaniu liczby protestujących na określeniach “kilkadziesiąt”, “setki ludzi” nie miało większego sensu. Coś jednak trzeba było określić, dlatego gdy mowa była np. o “ponad stu uczestnikach”, przyjmowałem liczbę 120. Jeśli szacunki mediów wynosiły “od 300 do 400 osób” przyjmowałem wartość środkową – 350. W trakcie przeszukiwania relacji z protestów zauważyłem też, że im więcej zwolenników przyciągał, tym większe były rozbieżności w szacunkach. Przykładowo, w Warszawie na jednym z protestów miało być wg policji ok. 14 tys. osób, natomiast wg organizatorów było to 50 tys. Z kolei we Wrocławiu na proteście pojawiło się 10 tys. ludzi, choć szacunki policji wyniosły 6 tys.
Gdzie protestowano i ile – ogólnopolska mapa “łańcuchów światła”
Osobną kwestią była liczba protestów w jednym mieście, problematyczna zwłaszcza w dużych aglomeracjach. W zdecydowanej większości tam, gdzie protesty odbywały się raz, dominowały relacje z 21 lipca (piątek). Ale przykładowo w Gnieźnie były wtedy dwie trasy przemarszu – w takich przypadkach liczbę uczestników obu wieców liczyłem łącznie. Ponadto, być może najistotniejsze, zastrzeżenie: w analizie zarówno liczby protestów jak i frekwencji na nich interesował mnie wyłącznie peak liczby uczestników i to tylko z jednego dnia . Zatem jeśli np. w Dębicy raz mówiło się o 50, drugiego dnia o 60 osobach – brałem 60. Z kolei w Chrzanowie w niedzielę przyszły na protest dwie osoby, w środę trzydzieści, w czwartek – 90. Uznawałem liczbę 90. Z drugiej strony nie wszędzie i nie zawsze też frekwencja była coraz wyższa w kolejnych dniach. W Chodzieży więcej osób protestowało za pierwszym niż za drugim razem. Poza tym, jeśli najwięcej ludzi zgromadziło się we Wrocławiu w piątek (21 lipca), a znalazłem z tego dnia trzy szacunkowe liczby protestujących, wówczas średnia wartość z nich stanowiła o frekwencji protestów we Wrocławiu. Ok, rozumiem, że w takiej Warszawie, Poznaniu, Gdańsku czy właśnie Wrocławiu protestowano nieraz ponad tydzień, stąd zamiast policzyć protest za jeden powinienem pewnie zaliczyć ich, dajmy na to, siedem. Ale, po pierwsze, mimo zmieniającej się w kolejnych dniach frekwencji na protestach, spora część uczestników pojawiała się na nich kilka razy, a po drugie, relacje medialne były nieraz tak chaotyczne, że strzelanie z liczbą protestów w mieście X byłoby jeszcze większym nadużyciem z mojej strony. Poza tym nie jestem masochistą i też mam swoje życie prywatne – kiedyś też trzeba spać, zamiast gapić się w tabelki. Najgorzej to zrobić z siebie statystyczne ą-ę i w efekcie wylać dziecko z kąpielą.
Ostatecznie analiza miast i miejscowości, w których odbyły się udokumentowane sensownie protesty przeciwko reformie sądów zawierała 162 przypadki protestów umieszczonych poniżej. Można sobie poklikać, polecam.
Mapa z miejscami protestów z pewnością może robić wrażenie. Wszak wszystkie elementy widziane jednocześnie działają na wyobraźnię dużo bardziej niż widok pojedynczego miejsca. Na uwagę zasługuje jednak liczebność “łańcuchów” – w ciągu tych kilku(nastu) obfitujących w wydarzenia dni na manifestacjach przeciwko reformie sądownictwa zebrało się łącznie blisko 110 tys. ludzi. (109 182) . Z pewnością też tego rodzaju fotki nie przeszkadzają w prezentowaniu protestów jako mobilizujących istotne, warte uwagi masy ludzkie:
Wśród pierwszych dziesięciu miast, w których protestowało najwięcej ludzi znalazły się (odpowiednio): Warszawa, Wrocław, Gdańsk, Kraków, Poznań, Gdynia, Katowice, Łódź, Toruń i Opole. Tylko w tych miastach protestowało łącznie blisko 89 tys. osób. I tu pojawia się “ale”, bo o ile widok świecących masowo smartfonów, udramatyzowanych aktów usunięcia przez policję niewinnie wyglądającej pani i równie niewinne twarze dzieci na protestach potrafią skutecznie stworzyć obraz istotnego społecznie wydarzenia, o tyle należy pamiętać, że to jedynie jeden ze sposobów jego przedstawiania. 110 tys. protestujących osób brzmi bardzo poważnie, warto jednak też powiedzieć, że liczba tych osób stanowiła niecały procent wszystkich mieszkańców miast, w których odbywały się protesty. Odsetek protestujących mieszkańców w stosunku do liczby wszystkich mieszkańców tych miast wyniósł dokładnie 0,71%. Co więcej, protesty wcale nie gromadziły tłumów, jak miało to miejsce w kilkunastu większych miastach w Polsce. Typowy protest przeciwko reformie sądów składał się z grupy 30 osób – to, w wyliczeniu statystycznym, było wartością występującą najczęściej – dominantą statystyczną. Liczby pokazują więc, że gdyby relacje z protestów były rzeczywiście adekwatne, proporcjonalne do skali, o jakich opowiadały lub też (jeśli ktoś woli górnolotne uogólnienia) prezentowały manifestacje z właściwym dla siebie “obiektywizmem”, powinniśmy raczej trafiać na doniesienia o małych grupkach skandujących kilka haseł o wolności i niezawisłości sądów. Jaki obraz protestów zrodziłby się wówczas w głowie czytającego o zgromadzeniu takim, jak poniżej? Co gdyby w mediach pojawiały się takie fotorelacje jak poniższa? Wszak 89 tys. ludzi zebrało się w tylko dziesięciu miastach; 152 to więcej niż 10 i co? I nic.
Dłubanie w protestach doprowadziło mnie do wyniku, że frekwencja na nich, a więc odsetek uczestników protestów w danym mieście była dodatnio i w sposób istotny statystycznie skorelowana z wielkością miasta. Mówiąc po ludzku, udało mi się potwierdzić wyjściową hipotezę, że im większe miasto tym większa była tam frekwencja “łańcuchów światła”. Ponadto, w miastach wojewódzkich protestowano średnio bardziej aktywnie niż – generalnie – w całej Polsce (średnia frekwencja dla miast wojewódzkich – 0,83, przy średniej 0,71 w całym kraju). W większości miast wojewódzkich frekwencja była też wyższa niż w całym województwie. Odwrotną sytuację odnotowano natomiast w Białymstoku, Lublinie, Rzeszowie, Szczecinie i Lublinie. W tych pięciu przypadkach na terenie województwa protestowało procentowo więcej osób niż w ich stolicach. Jeśli chodzi o samą liczbę protestów, najwięcej “łańcuchów światła” zorganizowano w Wielkopolsce (22 protesty), na Śląsku (18) i w Małopolsce (15). Najmniej protestów zorganizowano na Podlasiu i w Lubuskiem (po 4) – na dwóch przeciwległych końcach Polski.
Protesty w największych miastach
Nie do przecenienia jest znaczenie, jakie dla całej akcji “łańcuchów światła” miały duże ośrodki miejskie. To tam zbierało się najwięcej ludzi, tam występowały największe różnice w szacunkach liczby uczestników protestów, tam też – w zestawieniu z mniejszymi miejscowościami – odczuwalna była ich rola jako kreatorów tego, bądź co bądź, masowego zjawiska społecznego. Każde duże miasto mogłoby pewnie stanowić oddzielny przypadek do głębszej analizy, różnie bowiem kształtowała się tam także dynamika “łańcuchów”, ich frekwencji itd.
W Gdańsku peak frekwencji przypadł na 20 lipca (czwartek), kiedy to protestowało około 10 tys. osób ( źródło ). 18 lipca było ich około tysiąca ( źródło ), przez następne dwa dni coraz więcej. W piątek na manifestacjach było już 5-6 tysięcy osób ( źródło ).
W Katowicach najwięcej osób pojawiło się 21 lipca (piątek) – 2 tys. ( źródło ). Protesty zaczęły się tam już w niedzielę (16 lipca) ( źródło ), w sobotę natomiast (22 lipca) po peaku mowa jest już o “kilkuset osobach” ( źródło , źródło ).
W Krakowie intensywne protesty rozpoczęły się we wtorek (18 lipca) ( źródło ). W czwartek (20 lipca) jest już mowa o “kilku tysiącach ( źródło , źródło ). W serwisie TVN mowa jest, że tego dnia protestowało w stolicy Małopolski ok. 15 tys. ( źródło ). Uśredniłem tę wartość do 10 tys. jako że pozostałe źródła mówią o “kilku tysiącach” właśnie. W niedzielę (23 lipca) znów podaje się tę szacunkową liczbę kilku tysięcy ( źródło ). Protesty w Krakowie zakończyły się w środę i trwały 10 dni ( źródło ).
W czwartek (20 lipca) kulminacja frekwencji miała też miejsce w Łodzi , kiedy to na Placu Dąbrowskiego protestowało ponad 2 tys. osób ( źródło ). Relacja TVN z protestów też mówi o ok. 2 tys. manifestantów ( źródło ), uznałem jednak liczbę podawaną przez lokalne media (2,2 tys.). Analogicznie też protesty rozpoczęły się tam we wtorek (18 lipca) i są zapowiadane, że będą trwać nadal, już pod siedzibą partii Prawo i Sprawiedliwość ( źródło ).
W Poznaniu protesty trwały przynajmniej 8 dni ( źródło , źródło ) – od niedzieli (16 lipca), kiedy to zgromadził ok. 4 tys. ludzi ( źródło ). Kulminacja protestów nastąpiła w czwartek (18 lipca), gdy na zgromadzeniu zebrało się ok. 10 tys. osób ( źródło ). Łańcuchy światła odbywały się początkowo na pl. Wolności, z racji braku miejsca przeniosły się później do Parku Kasprowicza ( źródło ), gdzie zakończyły się w poniedziałek (24 lipca) ( źródło ). Biorąc pod uwagę dużą rozbieżność w szacowaniu pomiędzy lokalnymi serwisami (ok. 10 tys.), a ogólnopolską relacją TVN (która mówi o ok. 5 tys. uczestników) uznałem, że peak dla Poznania wyniósł 9 tys. osób.
Protesty we Wrocławiu rozpoczęły się w niedzielę (16 lipca) i zebrały ponad tysiąc osób ( źródło ). Protesty miały miejsce pod gmachem sądu na Podwalu, następnie przenosiły się na Rynek Główny. We wtorek (18 lipca) ponownie zgromadziły podobną liczbę, Komitet Obrony Demokracji mówił o 2,5 tys. osób ( źródło ). W piątek nastąpiła kulminacja protestów, kiedy to uczestnicy mówili nawet o 10 tys. zgromadzonych ( źródło ). Szacunki organizatorów podawały z kolei 20 tys. (źródło), dlatego uśredniłem tę liczbę do 15 tys. ludzi. Protesty zakończono w środę (26 lipca) ( źródło ).
Dwukierunkowa propaganda
Nie można też bagatelizować genialnego w swojej prostocie pomysłu na samą nazwę wieców. Wszak skoro “łańcuch” ma swój początek, ma też swój koniec. Gdzieś się zaczyna, dlatego można mówić o jego zasięgu, kontynuacji itd. Stąd często można było w relacjach medialnych spotkać określenia o tym, że “Olkusz też dołączył do grona miast”, że “w Helu ‘też’ trwa protest”, że “Koszalinianie przyłączają się do…”, że “łańcuch światła dotarł do Brzegu” lub że “podobnie jak w pozostałych miastach tak i w…”. Przeglądając doniesienia z kolejnych miast można było też zauważyć nadzwyczajnie wysoką jak na liczbę mieszkańców frekwencję protestów w miejscowościach takich jak Jurata, Giżycko, Hel, Augustów czy Wejherowo. Jeśli o rekord frekwencji na proteście, Jurata pobiła wszystkie pozostałe miasta w kraju na głowę – protestowało tam w którymś momencie ponad 166% mieszkańców. To – generalnie – wskazuje na nieco wakacyjny/turystyczny profil niektórych protestów.
Jakby nie było to właśnie rozkmina nad największymi miastami przywiodła mi na myśl pewien pomysł. Zaraz, zaraz – pomyślałem. – Duże różnice w szacunkach liczebności “łańcuchów” między mediami a policją dają się do pewnego stopnia tłumaczyć trudnością w ocenie wielkiego tłumu. Niecodziennie też widzi się na żywo takie tłumy na ulicach. Jednak dopiero ten artykuł na stronie TVN24 ( źródło ) o liczebności protestów w największych polskich miastach dał mi bardziej do myślenia. Nawet porównaniu z lokalnymi mediami, nawet wyraźnie sympatyzującymi z ideą protestów, artykuł TVN24 wskazywał wyraźnie wyższe liczby protestujących. A może tak sprawdzić czy istnieje zależność między oglądalnością danej stacji telewizyjnej w określonym województwie a liczbą tamtejszych protestów? Szybko znalazłem dane o oglądalności “Wiadomości” i “Faktów” z ostatniego półrocza wg wszystkich szesnastu województw i zestawiłem je z liczbą protestów.
Policzyłem. I zmroziło mnie. Okazało się, że związek pomiędzy oglądaniem “Faktów” a liczbą protestów jest nie tylko dodatni (im większa widownia “Faktów” tym więcej protestów”), ale i że związek ten jest istotny statystycznie (przy progu istotności 0,10). Oznacza to, że z 90% pewnością można powiedzieć, co następuje:
–
im więcej ludzi oglądało w ostatnim półroczu “Fakty” tym większa była szansa na zorganizowanie protestu
– im więcej było protestów w województwie, tym więcej też osób oglądało tam “Fakty”
Następnie sprawdziłem, czy istnieje związek pomiędzy oglądaniem w ostatnim półroczu “Wiadomości” a liczbą protestów w odpowiednim województwie. Tym razem tendencja była odwrotna i TAKŻE istotna statystycznie. Oznacza to z kolei, że:
–
im więcej ludzi oglądało w ostatnim półroczu “Wiadomości” tym mniej było w danym województwie protestów
– im mniejsza była wola na organizowanie protestów, tym więcej ludzi oglądało “Wiadomości”.
Nie wierzysz? Spójrz sam.
W województwach oznaczonych na czerwono związek pomiędzy oglądaniem konkretnych programów informacyjnych był największy.
Ja, co mogłem – zrobiłem. Wyciągnięcie wniosków pozostawiam już Tobie.
]]>
Pani szamocze się ze świeczką na kijku. Wbija dopiero przy szóstej próbie.
Dwa małżeństwa próbują przypomnieć sobie nazwisko Prezesa Sądu Najwyższego.
Fortepianowy nokturn sączy się z przyniesionego głośnika.
Pani w biało-czerwonej peruce dyskutuje z dziadkiem o zdrowiu swojej mamy.
– Nie jest najlepiej.
Spogląda w dal, zaciąga się papierosem.
W tłumie słychać słowa: “spontaniczne zgromadzenie”, “kraj”, “cisza”.
Rodzice uciszają dzieci biegające po schodach przed sądem.
Atmosfera oczekiwania, wzajemnych spojrzeń, wszyscy zwróceni w stronę gmachu sądu. Trochę jak przed kościołem, kiedy na mszę nie wystawi się głośników i nie bardzo wiadomo czy jeszcze wyznanie wiary czy już klękamy.
– Przyprowadziłeś Klimkę?
– No coś Ty, Klimka to nie ta opcja.
– Krzysiek, dawaj świeczki.
– Poczekaj, o dziewiątej dopiero się zacznie.
– A to nie o 19:30?
– Chciałam wziąć flagę, ale nie mam kija.
Zmiana nokturnu.
– My mamy w domu i flagę Polski i europejską. Nawet rosyjską jeszcze mamy.
– Jak już będzie masakra to się przeprowadzę do Chorwacji.
– Daj spokój, wiesz jakie tam teraz pożary są?
– Niedługo w ogóle nie będzie nawet Biedronki, a tam olej mają taki fajny, portugalski. Gieesy będą zamiast tego, zobaczycie.
– My to nawet obiadu nie jedliśmy, żeby na wypadek strzału w brzuch…
Pan z transparentem zastanawia się jak to jest możliwe, bo on w ogóle zwolenników PiSu nie zna.
Ktoś intonuje hymn Polski. Na oko czterysta zgromadzonych osób szybko podchwytuje pierwsze sylaby. Odśpiewane zostają dwie pełne zwrotki. Ogłoszenie o oficjalnym zgromadzeniu przewidzianym na niedzielę zakłócają skandowane hasła. Na schody przed sądem wchodzi Pan w szlafroku.
– Szanowni państwo, ja bardzo krótko. Chciałem tylko powiedzieć, że miałem dzisiaj dwa sny. W pierwszym śniło mi się, że wszyscy obywatele wstają jutro rano w szlafrokach, a życie toczy się dalej swoim zwykłym trybem. A potem miałem drugi sen…
Zdejmuje szlafrok, odwraca go na lewo, dłonie wkłada za sobą w czapkę. Krzyczy “wolna Polska” i “jestem normalny, wysoki sądzie, normalny!”
Są starsze kobiety i starsi mężczyźni. Są rowerzyści, są młodzi mężczyźni około trzydziestki – sami lub jako mężowie z podgrzewaczami w dłoniach zamiast zniczy. Są młode nastoletnie dziewczyny przysłuchujące się rozmowom ich mam z koleżankami. Są dziewczyny w wieku ponad 20 lat ze swoimi chłopakami, są dzieci i są uczestnicy innych zgromadzeń, o których opowiadają ochoczo. Nie ma natomiast chłopaków. Nie ma nastoletnich ziomów, nie ma typów we flaneli, grzecznych chłopców. Nie ma licealistów, gimnazjalistów, chłopaków z technikum. Na cały tłum dwóch, może trzech w wieku 14-18 lat.
Policjant: a po co mieliby tu przychodzić? My stoimy tu od strony Piłsudskiego od początku. Połowa tych ludzi wyszła akurat z galerii po drugiej stronie, bo o dziewiątej zamykają i podeszli zobaczyć, co się dzieje.
– Przepraszam, czy tu ktoś umarł?
– pyta z boku licealista z grzywką na bok.
– No co Ty, ziomek, demokracja dzisiaj umarła, nie wiesz?
– poucza kolegę drugi.
Cykają kilka zdjęć telefonami. Idą dalej. Tłum skanduje “precz z komuną”.
On
z własnym gabinetem
immunitetem
i sprawami wagi państwowej
w pracy od świtu do nocy
zawsze do dyspozycji
wszystkich zainteresowanych
Ja
z klawiaturą
gardłem
i własnymi wyobrażeniami o ustroju idealnym
zawsze w gotowości
z ręką na pulsie
swojego kursora
I kto tu jest nienormalny