statystyki – Dychadziennie Polska północno-wschodnia Tue, 24 Jul 2018 18:43:19 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=4.9.10 /wp-content/uploads/2017/01/logoFB-150x150.png statystyki – Dychadziennie 32 32 122880244 [7 mitów głównych] Siódmy: “Moje miasto jest jak…” /7-mitow-glownych-siodmy-moje-miasto-jest-jak/ /7-mitow-glownych-siodmy-moje-miasto-jest-jak/#comments Mon, 12 Feb 2018 17:44:39 +0000 /?p=3138

Wszyscy na świecie wiedzą, że Paryż ma duszę, nikt zaś nigdy nie słyszał o duszy Lyonu, Sztokholmu czy Detroit. Mówi się także, że Paryż jest pełen czaru, zaś Kopenhaga ładna, a Budapeszt piękny. Jest to ogromna różnica w określeniach tak na pozór zbliżonych, taka właśnie, jak pomiędzy czarem, wdziękiem, urokiem – a pięknością. I ta różnica stanowi o „duszy miasta”.

Ostatecznie Tyrmand jednak spasował. Springer próbował, Wańkowicz lawirował, Chesterton analizował. Paweł Sołtys twierdzi, że co najwyżej dzielnice można porównywać.

Nową Hutę z Krzykami, Pragę z Jeżycami, Jaroty z Ratajami.

A w Białymstoku i tak szykanują, w Poznaniu Berlin imitują, Szczecin to stan umysłu.

Radom z chytrą babą to dzielnica Warszawy – wszyscy to wiedzą.

Wszyscy Polacy to pijacy.

We wschodniej Wawie kaszkiet, w zachodniej czapka z daszkiem.

300 metrów robi grę, a Ty rysujesz = przez pół kraju?

Od oglądania słupków rzeczywistość robi się kwadratowa.

Porównywać muszą się tylko zakompleksieni.

Paweł Sołtys podpisuje książki w Galerii Dobro, MOK Olsztyn

]]>
/7-mitow-glownych-siodmy-moje-miasto-jest-jak/feed/ 1 3138
Jedyna opcja /jedyna-opcja/ /jedyna-opcja/#comments Thu, 11 Jan 2018 02:28:40 +0000 /?p=2939

W Polsce na zaburzenia psychiczne cierpi 6 milionów ludzi. Do zaburzeń zalicza się różne depresje i manie, wszelkiej maści impulsywność, zaburzenia nerwicowe i nałogi. Zaburzenia nerwicowe i nałogi stanowią 95% wszystkich zaburzeń psychicznych.

Liczba 6 mln dotyczy ludzi wyłącznie w wieku produkcyjnym (18-65), których jest w Polsce niecałe 24 mln, zatem rozchwiany psychicznie jest co czwarty z nas.

Początkowo miałem napisać o czymś innym. Założyłem sobie, że skoreluję odsetek zaburzonych w konkretnych województwach z odsetkiem mieszkających w miastach tych województw i dalej będę się już mógł mądrzyć jak zawsze. Korelacja odsetka ludzi z zaburzeniami ze wskaźnikiem urbanizacji okazała się jednak idiotycznie wręcz niska. Na podobnym poziomie związku był odsetek zaburzonych vs. gęstość zaludnienia. Poziom zarobków analogicznie, tak samo jak warunki mieszkaniowe, poziom bezrobocia, częstość korzystania z opieki medycznej, uczestnictwo w kulturze, jakość jedzenia, ilość wolnego czasu…

Korelowałem też poziom wykształcenia, zaangażowanie w działalność pozazawodową, odsetki ludzi, którzy w danym województwie nie mogli znaleźć pracy po ukończeniu szkoły, poziom religijności w regionach Polski, odsetek niepełnosprawnych… Excel rozrósł mi się do 44 wskaźników jakości życia i… NIC. Żenujące korelacje.

Jedyne więc, co można dzisiaj stwierdzić to fakt, że ludzie po prostu z jakichś powodów stają się niestabilni. 6 mln kierowców, ojców i matek, samozatrudnionych i bezrobotnych, chodzących na wybory, posiadających internet, hedonistów…

Wiemy, która se zrobiła cycki, a nie wiemy, dlaczego tylu ludzi ma ze sobą problem.

Jedyny dający nadzieję wskaźnik, który pozostawał w jakimkolwiek związku z odsetkiem zaburzonych psychicznie to wskaźnik liczby rozwodów. Czyli że: więcej rozwodów = więcej zaburzonych. To i tak mierny wynik, bo 0,192221 (wobec koniecznego 0,4973, przy prawdopodobieństwie 95%), ale w porównaniu z pozostałymi – naprawdę sukces.

Make love not war. Nic mądrzejszego nie przychodzi mi do głowy.

A tutaj bardzo ciekawe pismo Ministerstwa Zdrowia, potwierdzające wiele korzystnych (w tym antydepresyjnych) efektów działania psylocybiny: LINK

]]>
/jedyna-opcja/feed/ 17 2939
Koniec świata jaki znamy /koniec-swiata-jaki-znamy/ /koniec-swiata-jaki-znamy/#comments Thu, 04 Jan 2018 17:48:42 +0000 /?p=2905

Wuju Samie odejdź stąd, wuju Samie opuść nasz dom
Wszyscy dajcie nam żyć we własnym domu
A Wałęsa: dawaj moje sto milionów
Tam na zewnątrz mają z betonu serca
Fantazje jak ołów, nudni co do Hertza
Więc my choć zima przyjdzie znów ciemniejsza
Nie jedźmy nigdzie – zostańmy w Kielcach

Gdyż Irlandczycy penetrują nasze dziewczęta
I naszych kolegów za pomocą śrubokręta
Chińczyk nie czyta Mao, składa peceta
Małoruski kupuje Londyn, zamiast skupować rzepak
Niemiec każe o czystość dbać mi, jak zawsze
I peta odjąć ostatniego od ust własnej matce

A jeśli tak myślisz to Polaczkiem jesteś, co wcześniej zezgredział
I płaczesz jak Szwed, któremu nie dowieźli śledzia

Afrokolektyw

Jedną z chyba najczęściej powtarzanych formuł o dzisiejszym świecie jest ta, która mówi, że świat jest skomplikowany. Może i jest, ale zawsze chyba był – w ten czy inny sposób. A skoro zawsze jakoś nam się udawało plątać misterne sznureczki wzajemnych powiązań w wielką sieć, równie dobrze można chyba usiąść i zacząć je rozplątywać, co nie?

Chyba, bo to co poniżej napiszę, wcale nie musi być prawidłowo rozplątanymi sznurkami.

Tak czy inaczej wydaje mi się, że jest to rozplątanie prawidłowe, bo dużo rzeczy się tu po prostu dodaje.

Dlaczego warto to przeczytać?

Powodów jest kilka. Pierwszy z nich to taki, że nie rozumiemy polityki. Nie twierdzę, że ja ją rozumiem, ale mam wrażenie, że dla sporej części Polaków polityka to Jarosław Kaczyński, jego kot i jakieś okazjonalne uliczno-fejsbukowe zadymy z sądami lub puszczą (co by o nich nie myśleć). To nie jest polityka, a zaledwie jakiś słaby talent show, żenadny serial, wydmuszka. Polityka nie ma nic wspólnego z tym lub innym posłem/premierem/prezydentem z tej lub innej partii; polityka to ni mniej ni więcej: zdolność do mówienia ludziom, co mają robić. Polityka to sytuacja, kiedy do Polski przyjeżdża premier Chin i w otoczeniu kilkudziesięciu biznesmenów klepie deal z polską Panią premier, że będziemy budować infrastrukturę wodną na naszych rzekach. Ktoś słyszał, że 1/3 Wrocławskiego Węzła Wodnego wybudowali nam Chińczycy? Albo że rocznie w Wólce Kosowskiej przeładowuje się już teraz chińskiego towaru za ponad 20 mld złotych? Właśnie. To jest polityka, a nie jakiś (za przeproszeniem) Jarosław.

Drugi powód jest taki, że niemal od samego początku III RP mierne media (gazety, radio, portale, TV) kupione przez Niemców i Amerykanów proponują nam debilnej jakości informacje. Zgoda, media są mierne wszędzie, ale biorąc pod uwagę to, że kapitał zagraniczny – niezależnie od tego z jaką związany branżą – zawsze dąży do stworzenia biernych odbiorców (klientów), a nie czynnych/wnikliwych/świadomych konsumentów, udział kapitału zagranicznego w polskich mediach (prasa – 76% kap. zagranicznego, radio – 48% kap. zagranicznego, TV – 40% kap. zagranicznego, Internet – 69% kap. zagranicznego) pozwala sądzić, że im głupsze ma się audytorium, tym lepiej. Chodzi po prostu o to, że hurraoptymistyczne peany polskich neoliberałów głoszących po ’89, że oto “kapitał nie ma narodowości” się nie sprawdziły. Bo nie miały prawa się sprawdzić. Kapitał ma narodowość, a przykład jakości serwowanych systematycznie informacji jest tego przykładem.

Trzeci powód łączy oba poprzednie i jest bodaj najważniejszy: to niemal systemowy w Polsce brak intelektualnej rozkminy nad tym, co się dzieje na świecie i jaką w tym świecie zajmujemy pozycję. Nie chodzi o to, żeby kupując poranne bułki powtarzać w pamięci stolice wszystkich krajów świata, ale o to, żeby znać długofalowe tendencje na świecie. Na przykład taką, że UE prędzej czy później się wyczerpie (Grexit, Brexit, kryzys migracyjny, chwiejące się Schengen). Albo taką, że Niemcy dopiero zaczynają robić sobie z Polski rynek zbytu (koncentryczno-radialny układ dróg ułatwiający transport dóbr z Berlina do Polski, wzmacnianie współpracy Niemcy-Rosja, medialno-parlamentarne napięcia na linii Niemcy-Polska). Lub tendencję, że Rosjanie od kilku lat przebudowują układ sił w Europie środkowo-wschodniej (Donbas, intensyfikacja działań w Czeczenii, Krym), czy choćby tę, że właśnie tworzy się nowa oś państw tzw. nowej Unii (Trójmorze, dwustronne porozumienia Polski z Węgrami, Chorwacją, Czechami, budowa drogi wodnej między Odrą a Dunajem).

Do rozpoznania takich tendencji nie trzeba być generałem, masonem czy innym politologiem. Wystarczy Giedroycia sprzed lat poczytać, albo chociaż jesienny Przekrój. Proszę bardzo.

Po co to czytać?

Nie powiedzieć, że świat jest dzisiaj skomplikowany to skłamać; tak samo ma się sprawa z selekcją informacji. Od zawsze wszystkie klocki leżały na stole, wystarczy tylko znać obrazek i odpowiednio je ułożyć. Nie z nudów otwarto kilka lat temu kierunek Zarządzanie Wiedzą na poznańskim UAM i nie z nudów mówi się o Nowym Średniowieczu, do którego zmierzamy. Wszytko to brzmi być może buńczucznie, lecz nic bardziej mylnego; sam do niedawna nie miałem jasnego obrazu sprawy. Wystarczyły trzy książki z biblioteki, internet i to, co wiedziałem do tej pory. Poniżej postaram się możliwie krótko przedstawić efekt swoich ostatnich poszukiwań. I znowu – nie chcę być odebrany jako mądrala – ale sądzę, że lektura poniższych 10 punktów, według których zorganizowałem cały tekst lepiej wytłumaczy to, co dzieje się na świecie niż codzienne przegrzebywanie newsów, z których nic pozornie nie wynika. Chciałbym, żeby ten tekst posłużył jako opis działania projektora w kinie: niezależnie od tego jaki film oglądamy, jacy w nim grają aktorzy lub ile kosztuje bilet najważniejsze, żeby wiedzieć jak działa sam projektor. To wystarczy. A przynajmniej, mam nadzieję, że wystarczy. Raz zrozumiane zapewni komfort nie czytania newsów przez najbliższe pół roku, więc sądzę że warto się wysylić 😉

Kto rządzi Europą Wschodnią, panuje nad sercem kontynentu. Kto rządzi sercem kontynentu, panuje nad największym kontynentem świata. Kto rządzi największym kontynentem świata, panuje nad światem.

Halford John Mackinder

Gdy czytamy o działaniach różnych państw (a zwykle są to decydenci z imienia i nazwiska) najczęściej przedstawiają nam się fakty w stylu “X powiedział do Y, Z podpisał papier J” itd. Takie przedstawienie spraw ma z pewnością swoje uzasadnienie, ale jest tylko fragmentem pewnej dużo istotniejszej układanki. O tym, że jest ona istotniejsza świadczy fakt, że nie ma znaczenia kto obecnie rządzi (lub dzieli), bo potężne rytmy historii przetrwają i Iksa i Igreka. Chodzi więc o to, żeby zrozumieć owe rytmy, a to w jaki sposób i przez kogo będą zagrane jest kwestią drugorzędną, wtórną. Państwa lub inne twory polityczne w takiej układance to nie tylko struktury administracyjno-prawne, ale przede wszystkim organizmy przestrzenne, które toczą między sobą bezustanną walkę. Walka ta toczy się w geograficznej przestrzeni ziemi i toczy się o zachowanie i rozszerzenie własnej przestrzeni, o panowanie nad terytoriami, zasobami i ludźmi.

Jeśli tak spojrzeć na sprawy naszego świata i nasze w nich miejsce wówczas tak naprawdę jej właściwym bohaterem jest oczywiście człowiek, tyle tylko, że człowiek zanurzony w przestrzeni, człowiek działający nie w jednolitej, pustej przestrzeni, ale przestrzeni posiadającej swoją morfologię, przestrzeni „pluralistycznej”, niezmiennej ale dynamicznej.

Mówiąc jeszcze prościej: możliwości działań państw i poszczególnych ludzi określa zwykła, fizyczna geografia, a konsekwencje działania tej geografii widać od polityki po cechy narodowe poszczególnych społeczeństw na świecie. Wszystko da się powiedzieć prosto i tak samo można opisać świat, w którym żyjemy – 10 punktów do opisu to aż nadto, ale starałem jak mogłem, każdy popierając przykładami. Chodzi o zrozumienie.

Zrozumienie znaczenia geografii może się wydać wtórne, jednak wówczas mapa świata nie będzie wyglądać tak, jak sobie ją kojarzymy, ale tak jak patrzą na nią w Paryżu, Pekinie, Londynie, Berlinie, Moskwie i Waszyngtonie. Czyli tak:

1. Najważniejszy kontynent na świecie
Jest jeden kontynent na świecie: Eurazja (Europa + Azja). Kto panuje w Eurazji, panuje na całym świecie. Wszystko inne (Afryka, Ameryka Płd. i Płn.) jest wyspą. Kontynent Eurazji dzieli się na dwa obszary: Rimland i Heartland. Rimland to strefa brzegowa handlująca morzem ze światem – zawsze lepiej rozwinięta ekonomicznie, ale jednocześnie zawsze bardziej podatna na dominację gracza z najsilniejszą flotą, bo gracz ten kontroluje ich krwioobieg.

Przykład:
– Dlatego Niemcy przegrały I WŚ (zablokowane morskie dostawy surowców)
– Dlatego na Japonię zastosowano ten manewr w II WŚ
– Dlatego Chiny w XIX w. – mimo że najbogatsze wówczas na świecie – były podporządkowane flocie brytyjskiej
– Dlatego w XIX w. w Szanghaju w parkach montowano tabliczki: psom i Chińczykom wstęp wzbroniony

2. Najlepiej położone kraje świata
W historii świata potęgi morskie są zawsze bogatsze. Japonia, Wielka Brytania, USA, Singapur, Australia. Handel morski jest kilkadziesiąt razy tańszy niż jakikolwiek inny (drogowy, kolejowy, powietrzny).

Przykład: Obecnie transport morski Chiny-Szwecja jest 23 razy tańszy niż drogowy.

3. Najgorzej położone kraje świata
Kontrola zasad handlu powoduje, że kontrolujący może siedzieć i zarabiać, a ktoś musi robić, żeby przeżyć. Mongolia, Iran, Rosja i większość krajów zamkniętych lądowo nie uczestniczy w tym handlu, bo nie ma dostępu do morza.

Przykład:
– Dlatego Rosja nigdy nie ma pieniędzy, bo utrzymanie kilometra drogi w Rosji jest kilka razy droższe niż gdziegokolwiek indziej
– Dlatego chcąc stworzyć nadwyżkę (jedzenia, wyprodukowanych dóbr) należy ją siłą zabrać i zakumulować w innym miejscu w kraju
– Dlatego Rosja od początku toczy wojny z Polską o dostęp do Bałtyku
– Dlatego dążyła od zawsze do cieśnin tureckich
– Dlatego Piotr I Wielki wybudował port w Sankt Petersburgu
– Dlatego Stalin przymusowo zabierał jedzenie chłopom z wewnątrz kraju
– Dlatego Rosja zdobyła Krym

4. Najważniejsza zasada
System międzynarodowy ma określony zbiór zasad. Podstawowa z nich brzmi: kto silniejszy i lepiej położony ten lepszy. Politycy zawsze najpierw szacują siłę ekonomiczną przeciwnika, dopiero potem siłę wojskową. Wojna jest ostatnim działaniem, na które może sobie pozwolić kraj.

Przykład:
– Gdy Sarkozy poszedł do Putina i zaczął się żalić, że konflikt w Czeczenii jest niedopuszczalny Putin rozłożył palce i powiedział “your country is this big”, a potem rozłożył ręce i powiedział “my country is this big. This is the end of the discussion.”
– Dlatego Putin powiedział do Sarkozy’ego, że może go uczynić królem Europy
– Dlatego Sarkozy stał się sprzymierzeńcem Putina

5. Najważniejszy kraj na świecie
Obecny system jest skonstruowany przez zwycięskie supermocarstwo (USA), najpierw w I WŚ i w II WŚ, następnie w Zimnej Wojnie nad ZSRR.

USA przejęło pałeczkę supermocarstwa po Wielkiej Brytanii.

6. Najlepszy sposób dominacji
Amerykanie są potęgą morską; ich dominacja polega na potędze floty wojennej i projekcji siły, czyli zdolności do przerzucania wojsk i pokazywania w regionach swojej siły wpływając na polityczny wymiar konfrontacji w regionach.

Przykład:
– Dlatego ciągle słyszymy o interwencjach wojsk amerykańskich w regionach
– Dlatego USA ma najlepsze lotniskowce na świecie
– Dlatego USA uczestniczy w wojnach z tymi krajami, wobec których może projektować swoje siły z morza (Jugosławia, Libia, Irak, Afganistan, Syria, Timor)

7. Najlepsza strategia
W utrzymywaniu równowagi sił chodzi o to, żeby wykoleić wzrost tego, kto urasta w regionie na najsilniejszego.

Przykład:
– Tak działali Spartanie przeciwko Ateńczykom w wojnie peloponeskiej
– Tak działał Napoleon
– Tak działała Wielka Brytania
– Tak działa obecnie USA

8. Najważniejsze miejsce na świecie
Jest kilka kluczowych miejsc na świecie, kontrola których decyduje o układzie sił; to wynika z zasad geografii. Chodzi o wąskie przejścia morskie (Suez, Gibraltar, cieśniny indonezyjskie cieśnina Malakka). Ich kontrola decyduje o kontroli całego handlu na świecie. Obecnie najważniejszą cieśniną jest cieśnina Malakka. Cała produkcja z Chin, Korei, Tajwanu i Japonii – silników przemysłowych świata – musi tamtędy przejść. W drugą stronę płyną z kolei surowce z Afryki i z Zatoki Perskiej, wyspecjalizowane maszyny z Niemiec.

Przykład: Marynarka wojenna USA kontroluje obecnie cieśninę Malakka. Na tym polega światowa dominacja USA.

9. Najbardziej dochodowy biznes
Kto kontroluje wąskie przejścia morskie kontroluje handel. Kto ma dominację na morzu, kontroluje zasady tego handlu.
Potęgi morskie mają zawsze tendencje do globalizacji obrotu bezcłowego, bo mając porty automatycznie większą konkurencyjność niż np. zamknięta lądowo Rosja. Mając rzeki ma się dużo tańszy obrót kapitału.

Przykład:
– Dlatego w I RP, gdy rzekami spławiano zboże, Polska była krajem stosunkowo bogatym
– Dlatego w Chiny można wpływać rzekami 200 km wgłąb lądu
– Dlatego udział transportu rzecznego jest w Niemczech tak duży
– Dlatego po Wojnie Secesyjnej (po połączeniu górnego i dolnego biegu rzek w USA) Ameryka błyskawicznie urosła gospodarcz o.

10. Najlepsze i najgorsze ustroje na świecie
Istnieją kraje które mają organiczną zdolność do komasacji (nadwyżki) kapitału i które takiej zdolności nie mają. Dlatego kraje bez zdolności do komasacji kapitału (bez możliwości tworzenia nadwyżki) mają tendencję do tworzenia bardziej bezwzględnego (mniej liberalnego) systemu politycznego, bo tylko taki system (oparty na mniejszym lub większym przymusie) pozwala im przetrwać. Z jednej strony są to kraje immanentnie/organicznie słabsze ekonomicznie, z dużą rolą państwa (zmuszonego do komasacji kapitału), z drugiej strony są to kraje o wymuszonej potrzebie posiadania znacznych sił wojskowych. Równocześnie, są to kraje, którym nie da się narzucić swojej woli potęgą morską, ponieważ dla takich krajów potęga morska nie ma znaczenia.

Przykład:
– Dlatego kraje Rimlandu (handlujące morzem ze światem) mają zawsze większe swobody obywatelskie
– Dlatego w Rosji od zawsze jest zamordyzm
– Dlatego afrykańskie kraje są zamordystyczne
– Dlatego im bardziej w głąb Eurazji tym mniejsze swobody obywatelskie


– Dlatego geografia wpływa na kulturę danego kraju
– Dlatego skłonność do indywidualizmu i przedsiębiorczości (“jak się pościelisz, tak się wyśpisz”) jest większa w krajach Rimlandu


Co się teraz dzieje

Obecny ład kształtują Bank Światowy i Międzynarodowy Fundusz Walutowy, wspierane przez system stworzony w Bretton Woods. Wszystkie te instytucje założono w USA (mocarstwo morskie) i dlatego wszystkie są zainteresowane globalizacją obrotu handlowego, bo kontrolując zasady handlu, mają zyski z obrotu. Nie dlatego demokracja liberalna była, jest lub będzie szczytem marzeń wielu rządów i nie dlatego skończyła nam się historia. Globalna wioska nie powstała, bo się wszyscy zaczęli nagle kochać (co byłoby dość interesujące), ale dlatego, że pomysł na demokrację liberalną doskonale wpisuje się w działanie potęgi morskiej, ponieważ wspiera ona liberalizm, wolność gospodarczą i kapitał, który poszukuje krótkoterminowych zysków. I to jest właśnie morska praca kapitału: szybkie, krótkie terminy/pozycje, zwroty z inwestycji.

Obecny ład jest coraz bardziej kwestionowany przez Chiny, które zaczynają tworzyć własną architekturę ładu światowego. Od kilku lat Chiny są najpotężniejszą gospodarką na świecie (wg parytetu siły nabywczej) i obecna organizacja ładu światowego (z Bankiem Światowym itd.) zaczyna blokować Chinom dalszy rozwój.

– Dlatego powstał Azjatycki Bank Inwestycji Infrastrukturalnych (AIIB) do którego już należą: Polska, Niemcy, Wielka Brytania, Włochy, Hiszpania, Turcja, Rosja i inne kraje Europy i Azji (Iran, Pakistan, Kazachstan)
– Dlatego Chińczycy budują porty w Gruzji, Grecji, Algierii, Pakistanie i Afryce
– Dlatego Chińczycy budują Nowy Jedwabny Szlak – żeby “ominąć” problem rywalizacji morskiej z USA
– Dlatego Chińczycy mają swój internet, bo posiadając własną architekturę mogą regulować jej funkcjonowanie

(źródło: merics.org)

Co dalej

W dalekiej Azji urósł gracz, który obecnie pod względem gospodarczym dorównuje lub nawet nieznacznie przewyższa znaczeniem USA. W interesie USA jest obronić swoją dotychczasową kulturowo-ekonomiczno-militarną pozycję hegemona światowego. Równocześnie obiektywnie słabnąca od lat Rosja nie ma innego wyjścia niż straszenie (czynne lub bierne, hybrydowe lub nuklearne) i/lub negocjowanie swoich interesów. Może to robić albo zbrojnie, albo dywersją, albo układem z Niemcami, co już zresztą się dzieje (Nordstream).

Przykład:
– Dlatego USA zaczynają konkurować na Morzu Południowochińskim z Chinami
– Dlatego USA wycofują się militarnie z Europy
– Dlatego właśnie teraz wybuchają konflikty na obrzeżach strefy wpływów USA w Europie wschodniej (Ukraina, Gruzja)
– Dlatego Rosja właśnie teraz stara się odbudowywać swoje strefy wpływów w Europie
– Dlatego USA coraz mniej lubią się z Niemcami, które urastają do pozycji europejskiego, regionalnego hegemona, co nie leży w interesie USA
– Dlatego USA zwiększają wydatki na wojsko, które przyda się na Morzu Południowochińskim

Miejsce Polski

Polska w tym całym rozgardiaszu pełni niezwykle istotną rolę. Nie chodzi o martyrologię i dziejową misję, a o zwykłą geografię. Polska leży na jedynej nizinie między Heartlandem (sercem Eurazji) a Rimlandem (morską częścią Eurazji) i tędy po prostu trzeba poprowadzić tranzyt – nie ma innej drogi, a górami się nie opłaca. Nasze położone jest błogosławieństwem, gdy jesteśmy silni (Unia Polsko-Litewska) lub przekleństwem, gdy jesteśmy słabi (rozbiory). Tędy przechodzi tranzyt i tędy przewalały się armie. USA nie mają lądowych wojsk i nie obronią Polski przed coraz bardziej zbrojącą się Rosją. Nie obroni nas też NATO, ani armia europejska (na ostatnich manewrach wojskowych przy granicy z Rosją było 400 żołnierzy niemieckich, 0 francuskich itd.) Z kolei Niemcy, z roku na rok coraz mniej związane handlowo z USA będą przesuwać swoje strefy wpływów na wschód – niemiecki kapitał tam właśnie pcha Niemcy.

Podsumowanie

Z punktu widzenia zasad geografii i powyższych 10 punktów nie ma znaczenia jak nazywa się ten lub inny premier tego lub innego kraju. Nie ma znaczenia, co piszą mierne media i jak bardzo straszy nas ten lub inny organ Unii Europejskiej. Świat między Bugiem i Odrą przewartościowuje się, świat europejski się przewartościowuje i przewartościowuje się też cały świat.

Kończy się świat jaki znamy i – czy się to komuś podoba czy nie – właśnie powstaje nowy porządek, którego kształtowanie się będzie powodowało coraz więcej napięć.

Pytanie czy chińskie powiedzenie “obyś żył w ciekawych czasach” będzie dla nas w tym kształtującym się porządku przekleństwem, czy błogosławieństwem.

]]>
/koniec-swiata-jaki-znamy/feed/ 7 2905
Jak zmieniać swoje miasto. Krótka historia z olsztyńskim tramwajem w tle /jak-zmieniac-swoje-miasto-krotka-historia-z-olsztynskim-tramwajem-w-tle/ /jak-zmieniac-swoje-miasto-krotka-historia-z-olsztynskim-tramwajem-w-tle/#comments Wed, 06 Dec 2017 09:26:24 +0000 /?p=2790


Za czasów studenckich, kiedy jeszcze chciało mi się kopać z koniem, postanowiłem w ramach zaliczenia przygotować analizę prasy. Chciałem w niej sprawdzić, w jaki sposób media drukowane (czyli gazety) piszą o monitoringu wizyjnym. Przyjąłem, że skoro nie ma w Polsce badań o skuteczności działania kamer, a wieszają je wszyscy i wszędzie, być może ich popularność da się (chociaż pośrednio) wytłumaczyć chwalebnymi artykułami prasowymi na temat monitoringu. Przeanalizowałem ponad 12 tys. artykułów z okresu 2000-2012 i poszedłem z wynikami do profesora, a on do mnie: “super analiza, choć wyniki przewidywalne, więc jeszcze ciekawsze byłoby dowiedzieć się, co piszą ludzie w komentarzach. Sprawdzał Pan?”

Nie sprawdzałem i nie sprawdziłem też do dziś, ale niech to, co poniżej, posłuży jako korespondencyjnie odrobione zadanie z gwiazdką.

Okazja nadarzyła się nielicha, bo trafiłem na stronę olsztynskietramwaje.pl, na której Marcin Bobiński szczegółowo dokumentuje okoliczności wprowadzania do miasta tego środka komunikacji publicznej ( link ). Olsztyńskietramwaje.pl jeden z takich blogów, na którym jeden wpis czyta się pół godziny, bo tyle w nim wątków, detali i odnośników do źródeł. Czyli że merytoryczny. I skrupulatnie zostało mi tam wytłumaczone, że:
– liczba pasażerów komunikacji miejskiej w okresie 2012-2016 systematycznie rośnie;
– kursy tramwajów stanowią 9% wszystkich kursów komunikacji publicznej, a mimo to przewożą 14,4% wszystkich pasażerów;
– tramwaje są pojemniejsze nawet od największych autobusów;
– koszt przejazdu kilometra tramwaju przy uwzględnieniu liczby pasażerów, których zabiera jest taki sam jak koszt przejazdu autobusu (a tramwaj – dodatkowo – jest szybszy);
– średnia liczba pasażerów tramwaju to 50,9, samochodu – 1,3;
– 50,9 osób zajmuje przestrzeń o długości 29,3 m (jeśli jadą tramwajem) lub 175 m (licząc po 1,3 osoby w samochodzie).

Na koniec dowiedziałem się jeszcze, że:


Tak się akurat złożyło, że 3 grudnia 2017 r. minęły dwa lata od re-wprowadzenia tramwaju (bo Olsztyn już tramwaje kiedyś miał). Gazeta Olsztyńska napisała z tej okazji okolicznościowy artykuł. Czytam, zjeżdżam do komentarzy, a tam:

Tramwaj zwany władzą, czyli dlaczego jedziemy w złym kierunku

Zwykle lektura takich komentarzy sieje w czytającym defetyzm. Wyobrażenie sobie tłumu zaślinionych od jadu i zgorzknienia autorów komentarzy naprzeciw jednego lub ewentualnie kilku proponentów jakichś niepopularnych rozwiązań może wywołać uśmiech chyba jedynie na twarzy jakiegoś sadysty. Nie dziwne więc, że podejmowanie ważnych decyzji, czyli takich, które wpłyną na los naprawdę wielu ludzi, wygląda nierzadko według schematu: “ wiem, że to co robię, jest słuszne. Podpiszę więc co trzeba, ale od razu ucieknę. Nie będę w ogóle organizować żadnych spotkań, konsultacji, dyskusji i otwartych posiedzeń. Lepiej przeczekać, może im przejdzie. Czas sam im pokaże, że miałam/em rację. ” Z punktu widzenia kogoś, kto podejmuje ważną decyzję zachowanie jak najbardziej racjonalne – nie da się rozmawiać z rozwrzeszczaną masą ludzi . Jaki to jednak dla takiej masy generuje komunikat? “ Powiedział A, nie powiedział B. Oszust/krętacz/tchórz z niego.

Autoterapia to jednak tylko początek, wierzchołek góry. Re-wprowadzenie tramwajów w Olsztynie pokazuje kilka innych, mniej oczywistych rzeczy. Dotyczą one (te rzeczy, nie tramwaje) sposobu sprawowania władzy i niedobrego kierunku, w jakim zmiany tego sprawowania władzy zmierzają. Kierunek ten ma po drodze kilka nieprzyjemnych przystanków (choć pewnie więcej, tylko nie umiem wymyślić). Oto bowiem Pan Piotr Grzymowicz, od 7 wówczas lat prezydent Olsztyna, który dodatkowo posiada wieloletnie doświadczenie samorządowe, będąc przy okazji doktorem budownictwa lądowego, wprowadza do Olsztyna tramwaje. Ich wprowadzenie wywołuje powszechny (a przynajmniej, powszechnie widoczny) hejt, którego Prezydent jest najbardziej oczywistym adresatem. Skąd się między innymi bierze ten hejt? Z niezrozumienia problemu. Skąd się bierze to niezrozumienie problemu? Z braku przekonującej informacji. Celowo piszę “przekonującej”, bo nie chodzi tylko o informację. Nie sztuką jest coś komuś powiedzieć. Sztuką jest tak powiedzieć, żeby zrozumiał, a największą sztuką jest powiedzenie tak, żeby tego kogoś przekonać . Mikołaj Kopernik po napisaniu “O obrotach…” też nie zyskał specjalnego rozgłosu. Dopiero “Narratio Prima” napisana przez jego ucznia, Joachima Retyka, w której przystępnie wyjaśniono koncepcję Kopernika sprawiła, że ludzie zaczęli oswajać heliocentryzm. Zatem mówienie tak, aby kogoś przekonać to pewna sztuka i to sztuka najwyższej próby – poziom profesury. My tu jednak musimy się cofnąć do podstawówki, gdyż: była jakakolwiek kampania informacyjna przed wprowadzeniem tramwaju? Nie było. Czyli minusik. Dla Pana Piotra, nie dla Pana Mikołaja. Ten ostatni, w przeciwieństwie do Prezydenta Olsztyna znalazł swojego, na szczęście (przekonującego!), popularyzatora.

Druga kwestia, oprócz często występującego braku jakiejkolwiek informacji, to profesjonalizacja działań władzy . Popularna jest opinia, że przez wiele lat mieliśmy w Polsce do czynienia z indolencją władzy – na różnych szczeblach. Ignorancja, dyletanctwo, inercja, niekompetencja – te określenia też można spotkać. Ich wspólnym mianownikiem jest stwierdzenie: rządzi nami X, ale i tak się nic nie dzieje, nie zmienia się na lepsze itd. To ogólnie znamy, a kto nie zna, niech sobie przypomni pierwszą lepszą rodzinną dyskusję o polityce. Obecnie sądzi się zatem, że serum na tę sytuację ma być coś odwrotnego – profesjonalizacja działań władzy właśnie. Pewnie, że lepiej jest mieć za prezydenta doktora budownictwa niż durnia po podstawówce, jednak doktor budownictwa nie jest jednocześnie ekspertem od urbanistyki, a urbanista nie musi się znać na psychologii społecznej itd . Dlaczego to takie ważne? Bo popularne dzisiaj od Wiejskiej po Pcim przekonanie, że rządy lub prezydentury ekspertów, fachowców i profesjonalistów są rozwiązaniem dobrym też posiada swoje mankamenty. Mogę się tu komuś narazić, tak się jednak składa, że ta opinia ma już prawie 100 lat i wcale nie jest moja:

Przedtem ludzi dzieliło się w sposób prosty, na mądrych i głupich. Ale specjalisty nie można włączyć do żadnej z tych kategorii. Nie jest człowiekiem mądrym, bo jest ignorantem, jeśli chodzi o wszystko, co nie dotyczy jego specjalności; jednak nie jest także głupcem, ponieważ jest „człowiekiem nauki” i zna bardzo dobrze swój malutki wycinek wszechświata. Trzeba więc o nim powiedzieć, że jest mądro-głupi. Jest to sprawa nadzwyczaj groźna, oznacza bowiem, że człowiek ten wobec wszystkich spraw, na których się nie zna, nie przyjmuje postawy ignoranta, lecz wręcz przeciwnie, traktuje je z wyniosłą pewnością siebie kogoś, kto jest uczony w swej specjalnej dziedzinie. Cywilizacja, czyniąc go specjalistą, spowodowała zarazem to, że w pełni z siebie zadowolony zamknął się hermetycznie we własnej ograniczoności; a z kolei wewnętrzne poczucie zadufania i własnej wartości prowadzi go do tego, iż pragnie dominować także w dziedzinach nie mających nic wspólnego z jego wąską specjalizacją. Rezultat jest taki, iż mimo że w swojej specjalności osiągnął najwyższe kwalifikacje – specjalizację – a więc cechę wręcz przeciwną do tych, które charakteryzują człowieka masowego, to jednak we wszystkich innych dziedzinach życia zachowuje się jak pozbawiony wszelkich kwalifikacji człowiek masowy. (Ortega y Gasset, 1929)

Od jakiegoś czasu zaczęliśmy powierzać stanowiska publiczne ludziom, którzy są ekspertami w jakiejś dziedzinie, jakby kompletnie zapominając o tym, że jest to równocześnie ich ograniczenie. Pewnie, że lepiej jeśli ministrem rozwoju będzie ekonomista niż grzybiarz, niemniej sprowadzając wszystko do koniecznej łopatologii: to, że Messi czy Ronaldo strzelają tyle bramek, wcale nie oznacza, że będą odnosić sukcesy jako trenerzy. Może i za Bońka ruszyło się coś wreszcie w naszej narodowej piłce, jednak sukcesy reprezentacji to raczej zasługa menedżerskich umiejętności Bońka, a nie tego, że strzelał tyle goli. Wszak np. wcześniej naszą kadrą zarządzał były sędzia piłkarski, tak samo więc związany z piłką jak nasz niegdysiejszy, wybitny łowca bramek. To, że prof. Religa miał niepodważalne w skali światowej zasługi kardiologiczne wcale nie musiało się przełożyć na jakość jego ministrowania. Wracając więc do olsztyńskiego tramwaju: to, że doktor budownictwa lądowego rozumie sens kilku zgrabnych tabel nie oznacza, że re-wprowadzenie tramwajów jest oczywistą koniecznością. Nie wystarczy, że wie to on i kilka innych osób w mieście; nawet nie wystarczy, że doktor budownictwa pokaże te tabele społeczeństwu. Chodzi o ten poziom profesury, czyli o-to-dokładnie-wszystko-inne, co nie jest związane z merytoryczną częścią jakiejś sprawy. Czyli o kompetencje miękkie, związane z rządzeniem, zarządzaniem ludźmi i ich oczekiwaniami. I z pewnym rodzajem inteligencji emocjonalnej, która popycha w stronę pytania: no dobra, ale czy ludzie to zrozumieją? Zrozumieją, jasne, tyle że po swojemu, co najlepiej pokazuje zbiorowa paranoja na punkcie tramwajów. I co z tego, że zasadność ich wprowadzenia rozumie doktor budownictwa, skoro w przyszłym roku może wylecieć ze stanowiska?

Trzeci aspekt całego “sprawowania władzy i niedobrego kierunku jej zmian” dotyczy kadencyjności . Coraz częściej dominuje pogląd, że należy skrócić kadencyjność publicznych stanowisk decyzyjnych. Nie mieszając do tego politycznych wyjaśnień można znowu powiedzieć: pewnie, że lepiej, jeśli raz na cztery lata ma się okazję powiedzieć wyborcze “sprawdzam” i podziękować co bardziej niekompetentnemu wójtowi czy prezydentowi miasta, ale sprowadzając znowu tę logikę do absurdu, można zapytać: czy wg Pani/Pana lepiej wybierać prezydenta miasta raz na tydzień, czy raz na 20 lat? Pytając jeszcze inaczej: czy uważa Pani/Pan, że wygłoszenie w telewizji powszechnie niepopularnej opinii, kiedy czas antenowy dla zaproszonego gościa to łącznie 4 do 7 minut (przerywane dodatkowo reklamami), jest możliwe do sensownego wytłumaczenia? Omawiając kadencyjność można wyciągnąć Niskanena i przez dwa dni szczegółowo tłumaczyć modele maksymalizacji budżetowej w relacji do efektywności działań władzy, na szczęście najnowsza historia dostarcza dużo więcej dużo bardziej uchwytnych przykładów . Pan Grzymowicz nie jest więc ani pierwszym, ani prawdopodobnie ostatnim, który wpadł na pomysł realizacji powszechnie niepopularnej wizji; tak się jednak składa, że inni też już próbowali i to z bardzo dobrym skutkiem.



Kopenhaga i Nowy Jork, Singapur i Olsztyn – wszędzie mówią, że się nie da

Oto bowiem mamy np. Jana Gehla, duńskiego urbanistę, który pod koniec lat 60. rozpoczął powolną, lecz systematyczną drogę, którą podążyła Kopenhaga, zmieniając się z zakorkowanego w rowerowe i tętniące życiem ulicznym miasto. Gehl zaczął od przeanalizowania układów ulic, architektury. Analizował je pod kątem ich funkcji i sposobów, w jakie są wykorzystywane przez ludzi. Jego pomysł był następujący: architektura to nie obrazek 2D, czy makieta, lecz interakcja pomiędzy budynkiem a człowiekiem. Jak z tą karafką – sama w sobie jest tylko modelem, najciekawsze jest to, co się z nią dzieje w rzeczywistości.

Niekorzystna pozycja, z której zaczynał Gehl była jednocześnie jego szansą: był jedynie urbanistą-badaczem, niezatrudnionym nawet w urzędzie miejskim, zewnętrzna pozycja zapewniała mu jednak większą swobodę myślenia i mówienia. W 1968 r. rozpoczął więc swoje badania nad przestrzenią publiczną, to co tu jednak istotne, ich rezultatem były konkretne wskazówki dla miasta, które można zastosować , żeby wyprowadzić samochody z centrum miasta, ułatwić pieszym poruszanie się po ulicy, zwiększyć bezpieczeństwo komunikacyjne itd. Gehl zaproponował więc m.in.:
– całkowite ograniczenie wjazdu samochodów do centrum, który zaczęto stosować najpierw w weekendy, z czasem w pozostałe dni tygodnia;
– tworzenie małej zielonej architektury przy ulicach zwalniającej prędkość poruszania się samochodów i generowany przez nie nieznośny hałas;
– tworzenie tam gdzie to możliwe małych schodków, zagłębień, narożników, przy których można się zatrzymać, przysiąść (czytaj: postawienie ławki to nie wszystko);
– ulgi w czynszach dla małego biznesu, przy których można wybrać jabłka, pamiątki czy kawę;
– wprowadzenie zakazów zaklejania szyb reklamami, uniemożliwiającymi zajrzenie do środka (czytaj: idąc po chodniku można się przy okazji rozglądać, przystawać).

Gehl był prekursorem. Miał do dyspozycji jedynie wyniki swoich badań i pomysły. Sam wielokrotnie podkreśla, że najczęstszą reakcją mieszkańców i kopenhaskiego magistratu na jego propozycje był wówczas argument: “nie jesteśmy Włochami, żeby przesiadywać w kawiarenkach na kawie. To północna Europa, tutaj jest zimno. Potrzebujemy samochodów, żeby szybko się przemieszczać!” Jednak proponowane przez Gehla rozwiązania były proste do wprowadzenia. Koszt (próg wejścia) i skala, w jakich mogły zostać wprowadzone były niewielkie i to zachęciło włodarzy do spróbowania. Regularnie monitorowano też efekty poszczególnych działań, żeby móc systematycznie komunikować je społeczeństwu dalej. Studenci kierunków społecznych i ASP sprawdzili np., że tylko w pierwszym roku po zamknięciu głównej ulicy – Stroget – ruch pieszy wzrósł tam o 35%. I sprawdzili to za darmo, w ramach bezpłatnych praktyk, po czym zaczęli sprawdzać efekty pozostałych działań, które – znowu – komunikowano systematycznie ludziom przez kolejne lata. Upieczono więc kilka pieczeni na jednym ogniu, a sukces w pierwszym roku i w małej skali, pociągnął za sobą realizację kolejnych działań . Obecnie 37% mieszkańców Kopenhagi dojeżdża do pracy i szkoły rowerem, a wszystko to w mieście o niemal identycznej powierzchni, co Olsztyn (Kopenhaga – 88,26 km2, Olsztyn – 88,33 km2), niemal identycznych średnich opadach w roku, co Olsztyn (Kopenhaga – 670,6 mm, Olsztyn – 635 mm) i niemal identycznej średniej temperaturze rocznej, co Olsztyn (Kopenhaga – 11 C, Olsztyn – 7,9 C).

Liczby mają swój urok, ale trzeba umieć nimi operować. Drugi przykład skutecznych działań dokładnie to pokazuje. Ich autorką była Janette Sadik-Khan, przez 6 lat Komisarz Transportu Nowego Jorku. Tak jak Gehl, Sadik-Khan zaczęła od badań i pomysłów. Jej celem było usprawnienie funkcjonowania głównych linii autobusowych, uczynienie z roweru realnego i bezpiecznego środka transportu, oczyszczenie powietrza, redukcja korków itd. Wyobraź sobie, obejmujesz urząd Komisarza Transportu Nowego Jorku i obwieszczasz jego mieszkańcom, że:
– wprowadzisz opłaty za wjazd do poszczególnych części miasta;
– zwęzisz ulice;
– wyprowadzisz na ulice rowery, którym stworzysz dedykowane pasy ruchu.

I wszystko to chcesz wprowadzić w Nowym Jorku, z ponad milionem znaków drogowych, blisko 13 tys. skrzyżowań ze światłami i to w urzędzie, w którym pracuje 4,5 tys. osób. Tzw. reakcję społeczną na takie wizje można sobie tylko wyobrazić, jednak Sadik-Khan – tak jak Duńczyk – postanowiła rozpocząć ich realizację od małych działań . Trudno to sobie nawet wyobrazić, ale gdy obejmowała swój urząd w 2007 r., zaczęła od chałupniczych metod: farb, donic, świateł, znaków, sygnałów i kamieni. Dla przypomnienia, robiła to w Nowym Jorku, takim dużym amerykańskim mieście, w 21. wieku. Żeby było jeszcze ciekawiej, jej szefem był przecież Michael Bloomberg (ówczesny burmistrz NY), miliarder z sukcesami także w zarządzaniu miastem, których nie udało się osiągnąć nikomu przed nim, a Ty na rozmowie o pracę zaczynasz gadać o donicach, farbach i kamieniach… Niemal każdy jej pomysł Bloomberg kwitował “show me the numbers”, a Sadik-Khan pokazywała mu dane, niejednokrotnie sprzeczne ze zdrowym rozsądkiem, kontrintuicyjne. No bo jak to tak: węższe ulice mają doprowadzić do upłynnienia ruchu? Ograniczenie ruchu samochodów ma doprowadzić do zwiększenia obrotu u sklepikarzy? Bloomberg sam w to nie wierzył, lecz wierzył danym i liczbom.

Po sześciu latach urzędowania lista sukcesów Sadik-Khan jest aż zbyt długa, żeby ją tutaj referować. Istotniejsze jest, że realizacja poszczególnych pomysłów była zorientowana na cel. Oznaczało to, że działania, realizowane indywidualnie, były oczywiście częścią większej strategii, jednak ich efektem miały być konkretne liczby. I podobnie jak u Gehla część z nich wymagała zmiany detalu, doprowadzając do zmian w większej skali.

Pokutuje w Polsce przekonanie, że nic się tutaj nie da zrobić – niedasizm, polactwo itd. Tymczasem formuła konsultacji społecznych wszędzie wygląda tak samo, opór przed zmianą wszędzie jest taki sam. Nowojorczycy uważają, że ich miastem nie da się zarządzać i nic się nie da zmienić. Skoro w Nowym Jorku, Kopenhadze i Olsztynie wszyscy myślą tak samo oznacza to tylko tyle, że ludzie są tak samo leniwi i sceptyczni na każdej szerokości geograficznej . Sadik-Khan zaczęła więc od przyjęcia następujących założeń:
– polityk miejski musi mieć jaja;
– lokalne społeczności myślą najczęściej zbyt wąsko, a włodarze miast – zbyt szeroko. Najpierw trzeba ustalić wspólną wizję, następnie ustalić ją w języku zrozumiałym dla obu stron, na końcu zastanawiać się jak ją wdrożyć;
– konieczna jest zmiana dotychczasowej formuły spotkań publicznych z “my mówimy do was, a potem wy zadajecie pytania” na “dzielimy się na mniejsze grupki i rozmawiamy przy dziesięcioosobowych stolikach. Wnioski spisuje jedna osoba”;
– niemożliwe jest uzyskanie akceptacji wszystkich, zamiast gadać lepiej jest działać i uczyć się na błędach;
– zawsze znajdą się ludzie, którym się coś nie podoba.

Być może dygresje te były nieco przydługie, wciąż pamiętam jednak o trzecim aspekcie “sprawowania władzy i niedobrego kierunku jej zmian” – o kadencyjności. Zmiany wprowadzane przez Gehla i Sadik-Khan łączą więc, jak sądzę, dwie główne rzeczy: mieli wizję zaczynając od działań w mikro skali, lecz działaniom tym towarzyszyło stałe, niezmienne otoczenie administracyjne . Realizacja rewolucyjnych, kontrintuicyjnych decyzji mających wpływ na życie wielu ludzi byłaby niemożliwa, gdyby zostały zatrzymane w połowie drogi. W okresie 1962-2004 Kopenhaga miała więc trzech burmistrzów (pierwszy rządził 14 lat, drugi – 13, trzeci – 25), z kolei Sadik-Khan, chociaż jej kadencja trwała 6 lat, pozostała na stanowisku u Bloomberga, który rządził Nowym Jorkiem przez lat 11. Premier Singapuru, Lee Kuan Yew – facet, który wykiwał Malezję, Chiny, ZSRR, Wielką Brytanię i USA (jednocześnie!) i wyszedł jeszcze na swoje, nie osiągnąłby tyle kierując swoim krajem kilka lat. A tak – rządził przez 31, następnie wicepremierem został jego syn, a obecnie (od 2004 r.) pełni funkcję premiera.

Od Przemyśla po Szczecin i od Suwałk po Wałbrzych, szeroko rozpowszechnione jest przekonanie, że jeśli chce się coś zrobić, najlepiej zrobić coś wielkiego. Przekonanie to złudne, nieskuteczne, szkodliwe i kontrproduktywne, bo nawet najdalsza podróż zaczyna się od pierwszego kroku . Niemniej, należy jednak powiedzieć, że część podejmowanych w Olsztynie decyzji ma kierunek odwrotny od logicznego. I tak np.:
– wprowadzono tramwaje bez towarzyszącej temu kampanii informacyjnej (czytaj: dano komuś komputer nie ucząc jego porządnej obsługi);
– zrobiono Park Centralny bez ławek (czytaj: nikt nie przyjdzie do parku, w którym nie można nawet siedzieć);
– utworzono stanowisko Miejskiego Oficera Rowerowego bez prerogatyw do wydawania przez niego wiążących decyzji (czytaj: wstawiono drzwi, do których nikt nie ma nawet klucza).

Nie trzeba zresztą sięgać wysoko, wystarczy rozejrzeć się wokół siebie. Na pętli tramwajowej na Jarotach zamontowano dwa lata temu kilkanaście stojaków rowerowych. Przez ostatnie 3 miesiące przejeżdżałem tamtędy dwa razy dziennie, lecz nie widziałem tam nigdy żadnego roweru. Powód jest, jak sądzę, banalnie prosty: ludzie nie będą korzystać nawet z podgrzewanych stojaków, jeśli prowadzi do nich tylko jedna ścieżka rowerowa, wytyczona dodatkowo wzdłuż głównej – i tak zresztą – przelotowej ulicy . Jak ludzie z okolicznych domów i bloków mają dojechać do lśniących stojaków, skoro na pobliskie osiedla nie prowadzi żadna droga, a stanowisko na rowery jest ustawione tak daleko, że nie opłaca się łazić naokoło?

Co można zrobić?

Oczywiście nie wszystko w tym mieście jest źle, nie o to chodzi. Autoterapię niech sobie robią ludzie w komentarzach pod artykułami Gazety Olsztyńskiej. Trzeba jednak bez tkliwego sentymentalizmu powiedzieć, że znajdujemy się w takim punkcie historii, w którym pieniądze, kompetencje poszczególnych ludzi, ich wiedza i możliwości już teraz istnieją, już teraz są dostępne. Coś jednak wciąż jest nie tak. Aż nadto jest badań, komentarzy i głosów, które stwierdzają, że współpracę traktujemy w kategoriach gry o sumie zerowej, a nie dodatniej, że pieniądze unijne wykorzystujemy na efektowne, a nie efektywne projekty, że nadmiernie wierzymy w zbawczą moc prawa, które wystarczy zmienić i wszystko będzie cacy. Wydaje mi się, że powyższe przykłady działań miejskich nie tylko pokazują, że “można”, ale są one na tyle konkretne, że można się z nich czegoś nauczyć dla siebie. Dla nas. I to w małej skali, małym kosztem.

Dlatego biorąc pod uwagę tramwaje, komentarze pod artykułem Olsztyńskiej, Gehla, Sadik-Khan i wszystko pozostałe powiedziałbym, że w zasięgu olsztyńskiego magistratu w najbliższym czasie mogłoby być :
– regularne monitorowanie efektów działań okołotramwajowych (wraz z polityką rowerową);
– stworzenie długofalowych i systematycznych kampanii informacyjnych dotyczących polityki transportowej miasta;
– redukcja kosztów działań do minimum (korzystanie ze studentów tak bardzo jak to możliwe, tworząc jednocześnie platformy do współpracy między uczelnią a miastem).

Ale to, na czym skupiłbym się przede wszystkim to: rozpoczęcie od działań w małej/mikro skali. Od podwórek, skwerów, pojedynczych ulic.

Wiem, że brzmi to trochę tak, jakby zacząć zmieniać świat od mówienia ludziom, co mają robić. Dlatego żeby nie było, że tylko gadam, deklaruję, że przez najbliższy rok postaram się doprowadzić do przyjęcia choćby decyzji w sprawie poprowadzenia przynajmniej jednej, dodatkowej ścieżki rowerowej do tego nieszczęsnego stojaka. Jestem sam, ale hej! Może to jest kierunek? Bo przekładając jednego czytelnika tego bloga na jedną inicjatywę, przez ostatni rok świat polepszyłby się o przynajmniej kilka tysięcy malutkich działań. To jak? Umawiamy się, że Ty też, za rok, tutaj, o tej samej porze. Wchodzisz w to? 🙂

Obserwacje, na których opierała się Jacobs, niezmiennie stanowią najlepsze narzędzie projektowania współczesnych miast. Wystarczy, że urbaniści – zamiast wytyczać ulice, patrząc na miasto z lotu ptaka, i skupiać się na ruchu kołowym – przyjrzą się temu, co się dzieje na ulicy. Gdy się widzi, jak ulica funkcjonuje, można rozwiązać jej problemy. “Miastu nie można narzucić logiki. Tworzą je ludzie, więc to do nich, a nie budynków, musimy dostosowywać plany.” (Sadik-Khan “Walka o ulice”, 2017)

]]>
/jak-zmieniac-swoje-miasto-krotka-historia-z-olsztynskim-tramwajem-w-tle/feed/ 6 2790
Kajakiem na Hawaje /kajakiem-na-hawaje/ /kajakiem-na-hawaje/#comments Thu, 30 Nov 2017 00:03:06 +0000 /?p=2767

GUS opublikował dane o wynagrodzeniach (brutto) w 2016 r. ( link )
Średnia: 4 347 zł
Mediana: 3 511 zł
Dominanta: 2 074 zł

Większość pieje zachwycona procentowymi wzrostami w stosunku do lat poprzednich, więc tylko przypomnę, że płaca minimalna wynosiła wtedy 2 000 zł.

Czyli: w Polsce najwięcej ludzi (dominanta) zarabia o 74 zł więcej niż wynosi płaca minimalna.

Podsumowując: chociaż najwięcej zarabia prawie minimalną to i tak większość myśli, że dorobi się basenu.

Rysunkowo ujmując sprawę, polski rynek pracy to facet w garniturze, który pcha wózek ze złomem.

Należy przeanalizować sposób, w jaki pracują największe media. Zastanowić się nad tym, co nazywamy modelem propagandowym. Mówię tu głównie o krajowych mediach, czyli tych, które ustalają pewien szablon, do którego pozostałe dostosowują się w takim stopniu, że zaczynają podobnie postrzegać sprawy wewnętrzne i międzynarodowe. Współczesne media są czymś w rodzaju głównego źródła informacji. To one o wszystkim decydują, a lokalne media im się podporządkowują. Robią to w najróżniejszy sposób: poprzez selekcję tematów, nadawanie rangi danej sprawie, sposób przedstawiania informacji, filtrowanie lub ograniczanie komentarzy do pewnych kwestii. To one decydują, wybierają, nadają kształt, kontrolują, ograniczają, a wszystko to w imię kontroli interesów elitarnych grup społecznych. Nie ma to nic wspólnego z liberalnymi lub konserwatywnymi poglądami. Zarówno media zorientowane lewicowo, jak i prawicowo postępują według takich samych zasad. Jeśli system funkcjonuje dobrze, powinien być liberalny, a przynajmniej na taki wyglądać, ponieważ wtedy jest w stanie efektywniej kontrolować społeczeństwo. Innymi słowy, jeśli prasa istotnie jest liberalna, do tego opozycyjna i wyciąga na światło dzienne błędy popełniane przez rząd to zarzuty, że jest kontrolowana przez władzę zostałyby uznane za wyssane z palca. Media same wyznaczają granice tego, w co można uwierzyć, a w co nie. (Noam Chomsky)

A teraz do roboty!

]]>
/kajakiem-na-hawaje/feed/ 8 2767
O złudnym poczuciu bycia postępowym /o-uludzie-bycia-postepowym/ /o-uludzie-bycia-postepowym/#comments Fri, 29 Sep 2017 02:47:26 +0000 /?p=2577

Być może niektórzy Czytelnicy pamiętają tekst “Czy da się zmierzyć szczęście Polaków?”, który napisałem tutaj kilka miesięcy temu. Zastanawiałem się w nim, czy istnieją takie realne i mierzalne aspekty naszego życia, jak wielkość mieszkania, ilość zieleni w mieście, czy cena wódki, które decydują o poziomie naszego zadowolenia z życia. W tekście tym sugerowałem nieśmiało, albo właśnie śmiało, lecz w formie żartu, że dobrze byłoby włączyć taki wskaźnik szczęśliwości do zarządzania społeczeństwem, zamiast wyłącznie posługiwać się dość już przebrzmiałym i nieco autotelicznym PKB. Bo jakie znaczenie ma wzrost eksportu lub wyprodukowanych butów wobec odczuwanego indywidualnie, lecz – jak się zdaje – w coraz większej skali, wrażenia ubywającego coraz bardziej czasu, coraz większego zmęczenia i zinstytucjonalizowania życia? Tekst zainteresował m.in. Panią z Newsweeka, bo zadzwoniła, żeby pogadać o tym dłużej.

Minęło 9 miesięcy i oto na European Forum for New Ideas odbywającym się właśnie w Sopocie, na który przyjechali Timmermans, Bochniarz, Kołodko, prezydent Kwaśniewski i inni, dyskutuje się kwestię możliwego włączenia happiness index do innych wskaźników tzw. rozwoju społecznego.

I nie chodzi o to, że ja o tym pisałem 9 miesięcy temu, a oni teraz dopiero. Bynajmniej. W mojej opinii to oczywiście bardzo dobrze, że się takie kwestie dyskutuje i że w takim szacownym, wpływowym i szerokim gronie; należy jednak zważyć przy tej okazji dwie kwestie. Z jednej strony podrzędny bloger za trzy brutto, a także fakt, że taki indeks szczęśliwości od 45 lat stosuje się w jakimś ezoterycznym i ledwo widocznym na mapie Bhutanie; z drugiej strony sytuacja, kiedy to – niewątpliwie elitarne – grono osobistości omawia wprowadzenie indeksu pod egidą wydarzenia mającego w nazwie chlubne novum . Mówiąc inaczej, biorąc pod uwagę klasę zaproszonych osób, które zęby zjadły pracując w administracji rządowej i/lub sektorze prywatnym, a także rangę wydarzenia podobna dyskusja powinna stanowić, niejako, oczywistą konieczność.

Określenie “nowe idee” nie jest już więc nawet niefortunne, wsteczne lub niewłaściwe. Jest po prostu nieprzyzwoite.

]]>
/o-uludzie-bycia-postepowym/feed/ 2 2577
Szklanka: do połowy pusta czy pełna? Artykuły Gazety Olsztyńskiej /szklanka-do-polowy-pusta-czy-pelna-artykuly-gazety-olsztynskiej/ /szklanka-do-polowy-pusta-czy-pelna-artykuly-gazety-olsztynskiej/#comments Fri, 28 Apr 2017 15:12:03 +0000 /?p=2022

Treść listu do Gazety Olsztyńskiej, wysłanego 28.04.2017. Mam nadzieję, że nie zepsuję im zbytnio majówki. Pogoda i tak się słaba zapowiada

Szanowni Państwo

Zamiast wstępu

Badania prof. Anny Gizy z 2013 przeprowadzone nad zawartością polskich programów telewizyjnych (TVP1, TVP2, Polsat, TVN…) wskazują, że:
– pokazywane wydarzenia dzieją się najczęściej w dużym mieście (40% programów)
– sceneria wiejska pojawia się w 18% programów (gminy wiejskie zajmują ponad 90% terytorium kraju)
– miejscem akcji jest najczęściej biuro i nowoczesne przestrzenie przemysłowo-usługowe (51%) i studio TV (43%).

Ponadto, badania prof. Gizy pokazały, że:
– TVP1 i TVP2 prezentują najczęściej rodzinę wielopokoleniową (46%)
– w Polsacie dominuje rodzina nuklearna (54%)
– TVN prezentuje głównie rodziny niepełne lub w kryzysie (52%).

We wszystkich stacjach TV to mężczyzna jest przedstawiany jako głowa rodziny (67% w TVN, 79% w TVP1).

Dlaczego ten list?

Przeciętny odbiorca przekazów medialnych nie zdaje sobie sprawy z powyższych liczb. Po pierwsze dlatego, że nikt nie bierze przed telewizor kalkulatora. Po drugie dlatego, że odbiór treści odbywa się zbiorczo, a więc w sposób, który nie identyfikuje na którym programie i w jaki sposób przedstawiany jest ‘ojciec polskiej rodziny’, ‘problemy komunikacyjne’ lub cokolwiek innego.

Niezależnie od tego, poszczególni nadawcy przedstawiają świat w sposób, który uprawnia do mówienia o istotnych statystycznie tendencjach. W konsekwencji kreowany przekaz wpływa na postawy jego odbiorców, kształuje tzw. świadomość kolektywną. W skrócie, zawartość komunikatu masowego wpływa na zespół powszechnie wyrażanych przekonań, wyobrażeń i norm obowiązujących i podzielanych przez społeczeństwo.

Artykuły Gazety Olsztyńskiej

Od kilku miesięcy obserwuję Państwa profil na Facebooku, głównie w celach informacyjnych. Chcę wiedzieć, co dzieje się w mieście, w którym mieszkam, a Gazetę Olsztyńską i portal wm.pl uważam za wiarygodne źródła takich informacji. Kolejne posty publikowane na profilu Gaz. Olsztyńskiej, wraz z treścią samych artykułów, coraz bardziej skłaniały mnie do przypuszczenia, że przedstawiany w nich obraz świata jest raczej negatywny niż pozytywny. Postanowiłem przejrzeć wszystkie posty z kwietnia 2017 r., które ukazały się na facebookowym profilu Gazety i odnosiły do artykułów samej Gazety Olsztyńskiej lub portalu wm.pl. Moje pytanie brzmiało: Jaki obraz świata (pozytywny/negatywny/neutralny) kreuje Gazeta Olsztyńska na swoim profilu facebookowym?

Nie miałem ambicji przeprowadzania profesjonalnej analizy ze sztywno i surowo określonymi kryteriami, dlatego w określaniu nacechowania wykorzystałem popularną w badaniach społecznych metodę eksploracyjną, w której czynniki są początkowo nieznane i zostają wyodrębnione dzięki samej analizie. Mówiąc wprost, posty, które zawierały słowa “śmiertelny”, “podejrzany”, “kara”, “tragedia”, “ostrzeżenie”, “problem”, “stracił”, “śmierć”, “wypadek” zostały przeze mnie określone jako ‘negatywne’. Z kolei posty zawierające słowa w rodzaju “nagroda”, “gratulacje”, “super”, “bezpieczny” czy “wymarzony”, a więc budzące pozytywne skojarzenia, klasyfikowałem jako ‘pozytywne’.
Pobieżna analiza pierwszych 60 postów (licząc od 25 kwietnia i przesuwając się “w dół strony”) wskazała następujące tendencje:

Wśród 60 postów znalazło się więc:

– 27 negatywnych
– 7 pozytywnych (+2 sponsorowane)
– 24 neutralne

Ponadto, sprawdziłem zawartość samych artykułów, do których odnosiły posty publikowane na facebookowym profilu Gazety Olsztyńskiej. W okresie 1.04-25.04 na profilu opublikowano 190 artykułów, odnoszących do strony samej Gazety lub do portalu wm.pl. Tym razem moim celem było sprawdzenie, które słowa najczęściej pojawiają się w artykułach. Wykorzystałem prostą analizę skupień lub, jeśli ktoś woli nomenklaturę metodologiczną, analizę częstotliwością słów. Graficzna wersja otrzymana przez proste policzenie słów prezentuje się następująco:

Omówienie wyników

Tego rodzaju prosta leksykalna arytmetyka nie uwzględnia oczywiście kontekstu, w jakim słowa występują. Niemniej jednak, słowa konotują, przywodzą na myśl określone skojarzenia i kształtują ogólny wydźwięk artykułu. Biorąc zatem pod uwagę nakład Gazety Olsztyńskiej, zasięg jej profilu facebookowego, można powiedzieć, że liczba słów pomnożona przez liczbę czytelników artykułów Gazety i portalu wm.pl daje efekt o znaczeniu, którego konsekwencje ciężko przecenić. Dla zobrazowania, tysiące ludzi przed monitorami i z gazetą w ręku czyta dziennie nieprawdopodobną liczbę słów w rodzaju “nie” (negatywna konotacja), “jeszcze” (oczekiwanie, niecierpliwość), “już” (satysfakcja, tempo), “jednak”/”może” (wątpliwość, ambiwalencja) itd.

Treść przekazu z taką częstotliwością słów działa zresztą w obie strony. Tak się bowiem składa, że Gazeta Olsztyńska ma akurat wakat na stanowisku dziennikarz. Biorąc pod uwagę powyższy obrazek, najlepiej gdyby kandydat na stanowisko był niezdecydowanym (“jednak”, “może”) i niecierpliwym (“już”) pesymistą (“nie”, “tylko”) żyjącym projekcjami (“było”, “będzie”, “będą”) na temat rynku pracy (“praca”, “pracę”, pracodawca”) i problemów komunikacyjnych (“ulica”, “kierowców”, “ruchu”, “drogi”) w Olsztynie. Zatem analiza częstotliwościowa słów to nie proste liczenie słówek.

Niektórym może się to wydać oczywiste, że “centrum” występuje dużo częściej niż inne rejony lub dzielnice miasta. Albo że jego “prezydent” (lub nazwisko) pojawia się w artykułach dużo częściej niż np. “radny”. Przekładając jednak tę obserwację na wieczorne wiadomości, powinny się tam pojawiać przede wszystkim relacje z Warszawy, a najczęściej cytowaną osobą powinna być Pani Premier. Niemniej, “Warmia” pojawia się nieporównanie więcej razy (21 wystąpień) niż takie, nie przymierzając, okoliczne Butryny czy Olsztynek, co świadczy pewnie (i pewnie słusznie) o regionalnych ambicjach Gazety.

Jednak nieoczywiste jest już np. to, że “ulica” występuje dużo częściej niż np. “las” lub “park”. Słowo “Mieszkańców” pojawia się równie często, co “kierowców” (po 23 wystąpienia). Dla porównania, o “pieszych” wspomina się 7 razy, “rowerzyści”, “rower”, “rowerowe” – 9. Lista wystąpień tych słów jest jednak mało reprezentatywna, gdy porówna się liczbę pieszych, liczbę rowerzystów i liczbę kierowców samochodów “mieszkających” w Olsztynie. Wartość wskaźnika feminizacji dla Olsztyna również nie uprawnia do tego, żeby mówić głównie o mężczyznach. W 2014 r. w Olsztynie mieszkało 52,3% kobiet, 47,7% mężczyzn. Mimo to, w artykułach słowo “jego” występuje dużo częściej niż “jej”.

W zestawieniu “Jezus” też pojawia się dość często, ale to pewnie zasługa przypadającej w kwietniu Wielkanocy.

Jak by nie było, wśród często używanych słów pojawiają się też “można”, “nas”, “warto”, co kompensuje nieznacznie ogólny, negatywny, wybiórczy i seksistowski wydźwięk przekazu, a co za tym idzie – obrazu świata, proponowanego przez profil Gazety Olsztyńskiej.

Jak to jest w innych częściach świata – podsumowanie

Powyższe, proste wyniki uzyskane w takiej amatorskiej kwerendzie medialnej, dają się pewnie wytłumaczyć modelem biznesowym Gazety i spółki WM. Brutalizacja mediów dziś sprzedaje się najlepiej. Można to pewnie także tłumaczyć w jakiś sposób charakterem narodowym łaknącym krwawych historii, tragedii i budowania tożsamości na krzywdzie i problemach. Tłumaczenia tego rodzaju zawierają jednak – w mojej opinii – pozytywną stronę. Skoro treść przekazu wynika, także, z charakteru narodowego, ze swej natury plastycznego i podlegającego zmianom, być może istnieje szansa na lepienie go w taki sposób, aby równać w górę zamiast w dół. Mówiąc kolokwialnie, szklanka może być do połowy pusta lub pełna – zależnie od punktu widzenia. Badania nad różnicami między norweskimi i polskimi mediami w przekazywaniu informacji o tragedii odpowiednio Breivika i Smoleńska pokazują ponadto, że masakrę na wyspie Utoya można niemal kompletnie zignorować (nieprawdopodobnie niska l. artykułów o Breiviku) lub epatować tragedią bez końca (nieprawdopodobnie wysoka l. artykułów o Smoleńsku, trwająca do dziś). Można więc, mówiąc o niej – skupiać się na poczuciu jedności, akcentować konieczność refleksji, identyfikować przekaz w obszarach “spokoju”, “tożsamości”, “więzi” lub budować przekaz na “podziale”, “aferze” i “konflikcie”. Badania prof. Wojciecha Nowiaka z poznańskiego UAM dobitnie to pokazują.

Być może wyniki dają się poniekąd wyjaśnić tematyką poruszaną przez Gazetę i portal wm.pl. Wszak koncentracja na problemach komunikacji, samochodach w mieście nie skłania do relacjonowania sytuacji w optymistyczny sposób. Mechanizm samonapędzającej się spirali negatywnego tonu przekazu medialnego nie jest już jednak tak oczywisty, gdy spojrzy się na kwestię nacechowania artykułów badaną w innych krajach. Zmiany klimatu, charakteryzujące się coraz dłuższymi okresami ciepłymi, częściej występującymi suszami, zwiększeniem częstotliwości katastrof naturalnych zdają się oczywiste i niepodlegające dyskusji. Wydawać by się więc mogło, że ich relacjonowanie w mediach, zwłaszcza tych zlokalizowanych w tym samym kraju, w miastach o podobnym położeniu geograficznym i bardzo podobnej historii, powinno się odbywać jeśli nie identycznie to przynajmniej bardzo podobnie. Badania nad sposobami ‘pisania o’ zmianach klimatu przez prasę z Lubeki i Rostoku – dwóch miast położonych bezpośrednio nad Morzem Bałtyckim – przeprowadzone w okresie 2003-2010, pokazały coś przeciwnego. Rostocka prasa widzi zmiany klimatu jako szansę: dłuższe okresy lepszej pogody będą sprzyjały rozwojowi turystyki, co pośrednio pomoże zmagać się z wysokim bezrobociem i problemami na rynku pracy. Z kolei prasa z Lubeki, położonej 100 km od Rostoku, widzi już zmiany klimatu w charakterze zagrożenia, przyszłych potencjalnych kataklizmów i ogólnej, dalszej destabilizacji już i tak niepewnej sytuacji na rynku pracy. Dokładniejsze wnioski z badań są zawarte w ogólnodostępnej publikacji naukowej prof. Christmann i jej niemieckich koleżanek pt. Local Constructions of Vulnerability and Resilience in the Context of Climate Change. A Comparison of Lübeck and Rostock.

Obraz świata przedstawiany w prasie nie jest oddzielny wobec codzienności jego odbiorców. Pokazuje to przykład dziennika Toronto Star, który postanowił poddać próbie ludzką uczciwość. Dziennikarze gazety rozrzucili po mieście zgubione rzekomo portfele, chcą sprawdzić, jaki odsetek mieszkańców Toronto zwróci portfele ich właścicielom/właścicielkom. Równolegle zadali innej grupie mieszkańców Toronto pytanie “Jak myślisz, czy osoba, która znajdzie portfel zwróci go właścicielowi/właścicielce?” Mieszkańcy dowiedli, że są godni zaufania w stopniu znacznie większym niż ktokolwiek mógł sobie wyobrazić. Mimo że odpowiedzi wskazały, że tylko mniej więcej co czwarty nieznajomy byłby gotów oddać portfel, w ramach eksperymentu Toronto Star zwróconych zostało ponad osiemdziesiąt procent portfeli. Jak sami napisali: nasi współobywatele gotowi są zwracać portfele i pomagać nieznajomym znacznie częściej niż w większości wydaje. O wiele rzadziej natomiast skłonni są nas okradać, oszukiwać, napastować czy zabijać.

Po uzyskaniu tych wyników, kanadyjska gazeta znacznie zmieniła nacechowanie swoich artykułów.

Czego Państwu i sobie życzę.

Z poważaniem

]]>
/szklanka-do-polowy-pusta-czy-pelna-artykuly-gazety-olsztynskiej/feed/ 25 2022
Świat cyfrowych cieni /swiat-cyfrowych-cieni/ /swiat-cyfrowych-cieni/#respond Wed, 08 Mar 2017 21:40:13 +0000 /?p=1780

Jak słyszę “dane osobowe” momentalnie dostaję umysłu paranoika. “Takie to mamy czasy”, że za co dawniej dostawało się prosty cios w szczękę dzisiaj jest normalne, ale nie o tym dzisiaj.

Założyłem konto na portalu publikującym ogłoszenia o przetargach. Szybkie imię i nazwisko, mail, klik w link potwierdzający na skrzynkę i logowanie na portal – wszystko w 3 minuty. Po chwili telefon:
Dzień dobry, nazywam się (…) , dzwonię z (…) czy (taki i taki) ?
Dzień dobry, tak.
– Bardzo dziękuję za rejestrację na naszym portalu, aby poprawić jakość wyświetlanych dla Pana ogłoszeń, mógłby Pan podać swoje miejsce zamieszkania?
– Olsztyn.

[słychać klepanie w klawiaturę]

Czy współpracuje Pan może z (tu wymienia nazwę firmy, w której pracowałem przez 2,5 roku) w Poznaniu?

Skąd, jak, dlaczego? Przecież zawsze po osiem razy odklikowuję lub przekreślam na umowach “zgadzam się na przetwarzanie moich danych osobowych.”

Już chyba wiem, gdzie fizycy powinni szukać ciemnej energii.

]]>
/swiat-cyfrowych-cieni/feed/ 0 1780
Miasta z lotu ptaka /miasta-z-lotu-ptaka/ /miasta-z-lotu-ptaka/#respond Tue, 21 Feb 2017 14:14:24 +0000 /?p=1728

Wpadły mi w ręce bardzo ciekawe mapy GUSu, z dokładnością do 500 metrów. Istne czary tam ci statystycy wyczyniają, spójrzcie sami. Jeśli znasz Olsztyn i Poznań można bardzo ciekawe prawidłowości wychwycić: w których dzielnicach mieszka najwięcej starszych osób, gdzie jest najwięcej młodych, w których dzielnicach mieszka najwięcej osób prowadzących działalność gospodarczą… GUS dysponuje takimi danymi dla 18 polskich miast, mapki zrobiłem tylko dla dwóch, bo chwilę to zajmuje, a niekoniecznie wśród czytelników Dychy muszą się znaleźć ci ze Szczecina lub Opola. Jednak jeśli chcecie, mogę zrobić mapy dla innych miast, w których mieszkacie lub które szczególnie Was interesują. Dajcie znać w komentarzu, może GUS ma mapę dla interesującego Was miasta. Być może wspólnie da się znaleźć jakieś punkty wspólne wszystkich miast?

Miłego lotu!

]]>
/miasta-z-lotu-ptaka/feed/ 0 1728
Jak rozpętałem jatkę w internecie /jak-rozpetalem-jatke-w-internecie/ /jak-rozpetalem-jatke-w-internecie/#comments Thu, 19 Jan 2017 02:54:42 +0000 /?p=477

Dwa dni temu napisałem na Twitterze, że warto by zorganizować sondę o tym, które środki transportu w mieście (rower, autobus, samochód) wywołują konkretne uczucia u mieszkańców Olsztyna. Pomyślałem, że warto o coś takiego spytać, tym bardziej, że stolica Warmii i Mazur jako jedyne do tej pory miasto w Polsce zdecydowało się przywrócić tramwaje, a więc jest okazja sprawdzić, jakie są efekty takiego eksperymentu przeprowadzanego przecież na żywym organizmie. Możliwości odpowiedzi były cztery: odczuwam radość, strach, wściekłość lub smutek. Następnego dnia rano po opublikowaniu przeze mnie tweeta Gazeta Olsztyńska odpisała, że czekają na zgodę wydawców na zorganizowanie sondy. Popołudniu wisiała już u nich na stronie. A tak wyglądają wyniki po kilku godzinach głosowania:

Koń jaki jest, każdy widzi (głosowało ponad 150 osób). Oczywiście cieszy tak wysoki odsetek zadowolonych kierowców – myślałem, że będzie dużo gorzej. Jednak z sondy wynika też, że zdecydowana większość dojeżdżających jest wściekła na swoje codzienne dojazdy. Wszak najwięcej ludzi jeździ po mieście samochodem i komunikacją miejską. Kierowcy to jeszcze w sumie pół biedy – przynajmniej sobie w aucie muzyczki posłuchają, ale nie zazdroszczę tym, którzy najpierw marzną na przystankach, a potem walczą o każdy m2 w autobusie. I to tylko po to, żeby na końcu dylać jeszcze z siatami zakupów do chaty. Procenty korzystających z komunikacji miejskiej mówią zresztą same za siebie.

Ale nic to, odsetki i liczby – liczbami, dużo ciekawsze jest to, co stało się w komentarzach pod sondą, zwłaszcza że oprócz samego komentowania na forum Gazety Olsztyńskiej jest też opcja oceniania konkretnej wypowiedzi. Sonda ruszyła, gong wybił, runda pierwsza: BUM! Od razu prawy prosty:

Jakaś republika bananowa w tym Olsztynie czy jak? Ale czytam dalej. Poniżej Pani pisze:

Jest nadzieja – myślę. Może chociaż jakiś nokaut techniczny się uda u sędziów wynegocjować. Komentarzy przybywało, sytuacja z minuty na minutę robiła się coraz bardziej dynamiczna. Nie przypominała jednak obrazu pokrytego mleczem pastwiska, bowiem przed moimi oczami, w coraz wyraźniejszych barwach, zaczynał się rysować obraz lecącej z urwiska lawiny. Lawiny o krwistych oczach. Prawdziwie nowy (nie)wspaniały świat!

Ale czytałem dalej. Nawarzyłem piwo to i je postanowiłem wypić. Lubię piwo, ale to – wraz z kolejnymi czytanymi komentarzami – okazywało się zdecydowanie zbyt mocno sfermentowane. Szybko na plan pierwszy wyszły (a jakże) tramwaje:

[Zwróć uwagę na ilość pozytywnych ocen głównego komentarza. Nawet komentującemu poniżej skapnęło coś z glorii i chwały. Ale żeby “zwalniać kroku” i “kochać Olsztyn”?! Co to, to nie! -7 do fajności.]

Większość komentarzy pisali kierowcy, chociaż głos w dyskusji zabrał też rowerzysta…

…u którego jednak dość szybko zdiagnozowano debilizm.

Pod koniec dnia głos w dyskusji zabrał nawet motorniczy:

Napisał to o 22:30, więc pewnie wrócił dopiero z popołudniowej zmiany, ale w kontekście najciekawszych ciosów załapał się już tylko na reklamy. Albo na liczenie.

Komentarz

Po 5 godzinach sondy ilość komentarzy wyniosła 41. Policzyłem je pod względem nacechowania emocjonalnego – bardzo ogólnie, nie wdając się w jakieś wyrafinowane analizy: 27 komentarzy negatywnych, 9 neutralnych i 5 pozytywnych. Wiadomo, że najbardziej aktywni w komentarzach są ci najbardziej niezadowoleni. Jeśli ich głos nie jest słyszany na co dzień, przy okazji takich sond mogą się wypowiedzieć. I bardzo słusznie! Bo kiedy jak nie wtedy? Z drugiej strony, ponieważ byłem w sumie inicjatorem tej akcji, czułem się też niejako autorem tego “artykułu”, który opublikowała Olsztyńska. I czytając kolejne publikowane komentarze coraz bardziej dochodziłem do wniosku, że podniecanie się opinią pisaną przez kogoś o nicku “sg” lub “hehe” nie ma żadnego sensu. A gdybym w ogóle był dziennikarzem? Pewnie scrollowałbym kilka takich jatek dziennie, w kilka minut, odbierając przy okazji kolejne telefony. A teraz sobie wyobraź, że jesteś prezydentem miasta…

Praca dziennikarza lub kogoś zarządzającego miastem, który co drugi dzień słyszy o sobie, że pochodzi od małpy z jednej strony daje niepowtarzalną okazję do zobaczenia jak niesamowicie kreatywni w wymyślaniu epitetów potrafią być ludzie. Jednocześnie jednak bycie na świeczniku powoduje, że z powodu całego wylewanego na Ciebie szamba coraz mniej chce Ci się słuchać, co ludzie mają do powiedzenia, mimo że w tym szambie na pewno znalazłoby się kilka świetnych pomysłów. A to przecież dlatego kandydowałaś/eś na prezydenta, dlatego właśnie zatrudniłeś się w gazecie – żeby wsłuchiwać się w to, co ludzie mają do powiedzenia!

Podsumowanie

Patrząc z kolei z perspektywy kogoś, kogo interesują lokalne sprawy i życie lokalnych społeczności wydaje mi się, że trudno jest proponować aktywistom takie rozwiązania, które chociaż sensowne i uargumentowane doświadczeniami innych miast czy wsi, oznaczałyby dla ludzi zmianę ich nawyków. Kilkakrotnie chciałem odpisać komentującemu podając statystykę tego, że komunikacja publiczna w mieście jest bardziej opłacalna niż indywidualna. Że to na dłuższą metę przyniesie korzyść niesamowicie większej liczbie ludzi niż siedzenie po jednej osobie w aucie. Że mamy w Polsce nieproporcjonalnie więcej samochodów w miastach niż Niemcy, Duńczycy czy Holendrzy, którzy przerobili już model, w który my coraz dalej brniemy i końca tego brnięcia nie widać. Że ograniczenie prędkości i wyprowadzanie aut z centrum miast paradoksalnie właśnie usprawnia, przyspiesza tempo poruszania się. Itd. itd. itd. Ale odpuściłem.

Wtedy przypomniała mi się historia, kiedy na wykładzie facet zapytał czy opłaca się być takim superszczęśliwym i superpozytywnym człowiekiem. Bo przecież to ludzi wkurza tylko jak się jest takim promieniującym wiecznie uśmiechniętym typkiem. Na co wykładowca odparł:

Słuchaj, masz przed sobą dwa worki: jeden z gównem, drugi ze złotem. Którym byś się chciał z ludźmi podzielić?

]]>
/jak-rozpetalem-jatke-w-internecie/feed/ 1 477