Czy da się zmierzyć szczęście Polaków?
Król Bhutanu postanowił kiedyś, że będzie mierzył poziom zadowolenia mieszkańców swojego królestwa. Wyszedł z założenia, że dochód narodowy, liczba kilometrów autostrad, poziom opieki medycznej i tak dalej – spoko, ale ostatecznie w rządzeniu ludźmi chodzi o to, żeby działania władz czyniły ludzi coraz bardziej szczęśliwymi. Tak powstało bhutańskie Szczęście Narodowe Brutto i od 1972 jest mierzone co roku (dla ciekawskich: tutaj bardzo interesujący tekst o Bhutanie ).
Kilka dni temu wrzuciłem mapę, która ilustrowała odsetek mieszkańców angażujących się w sprawy swojego najbliższego otoczenia (osiedla, gminy, miasta). Chciałem nią pokazać, że… Zresztą nieważne, co chciałem pokazać – tu możesz sobie zobaczyć tę mapkę i sprawdzić, o co chodzi. Potem dopadła mnie choroba, dzięki której mogłem bezwstydnie oddać się przejmowaniu kontroli nad światem za pomocą danych GUSu i dziesiątek innych badań zrobionych nad Wisłą i w dalszych zakątkach świata. Pytanie, które sobie zadałem spod kołdry brzmiało: Czy Polacy w ogóle są szczęśliwi, a jeśli tak – w których regionach kraju jest tych szczęśliwych najwięcej? Być możesz uznasz, że zadawanie takiego pytania jest bezcelowe, może nawet głupie. Nawet jeśli uznasz, że głupie, to moim zdaniem dużo głupsze jest zastanawianie się, o ile wzrósł lub spadł w tym roku wskaźnik PKB. Albo handel zagraniczny. Dlaczego? Bo o ile PKB generują głównie pracujący, a z zagranicą handlują niektórzy, o tyle szczęśliwy chce być każdy. Tyle wstępów, do rzeczy.
“Mapa szczęścia Polaków” jest dostępna, znana od ponad roku, kiedy to w listopadzie 2015 prof. Czapiński opublikował swoją Diagnozę Społeczną. Kolejną zresztą, więc można sobie sprawdzić jak szczęście Polaków zmieniało się w czasie (a przynajmniej – z grubsza – od 2000 roku).
Ok, przyznaję, że mówiąc o szczęściu trochę przesadziłem, ale raczej przyznasz, że bycie bardzo zadowolonym lub zadowolonym z mieszkania w określonym miejscu w naszym kraju to już spory krok w kierunku szczęścia. Zamiast więc wylewać dziecko z kąpielą i łapać się za słówka lepiej spojrzeć na tę fascynującą mapę, z której można się np. dowiedzieć, że ludzie z Podlasia są bardziej zadowoleni z miejsca swojego zamieszkania niż ludzie w Wielkopolsce. Albo że ludzie bardziej chwalą sobie mieszkanie w okolicach Torunia niż w okolicach Warszawy. Zadowolenie z mieszkania to zresztą tylko jedna z niesamowitych rzeczy, jakie można znaleźć w Diagnozie Społecznej Czapińskiego, bo można się też z niej dowiedzieć, że rodzice byli bardziej zadowoleni ze swoich dzieci w połowie lat 90., niż są w połowie drugiej dekady 21. wieku ( zobacz wykres ). Nie mówiąc o seksie, z którego ludzie bardziej cieszyli się po upadku komunizmu niż teraz ( zobacz wykres ). Pełny tekst Diagnozy dostępny jest: tutaj . Kopalnia tropów, być może momentami ciekawsza nawet od fejsa!
Wróćmy jednak do poziomu zaangażowania w sprawy swojego osiedla, dzielnicy itd., od którego wszystko się zaczęło. W miarę jak piłem kolejną herbę z jeszcze większą porcją imbiru z miodem, oprócz samego oglądania, gdzie nad Wisłą żyje się najwspanialej, w głowie zrodziło mi się następne, być może jeszcze istotniejsze pytanie: Dlaczego w tych konkretnych regionach Polacy są najbardziej zadowoleni? Co wpływa na to, że obok Gdańska jest tak super, a w okolicach Olsztyna taka beznadzieja, że już tylko seppuku? Choć po dokładniejszym sprawdzeniu okazało się, że Olsztyn pod względem zadowolenia mieszkańców zajmuje 8. miejsce w kraju i ludziom żyje się tu lepiej niż w takim Szczecinie, Katowicach, Lublinie, Opolu czy nawet Poznaniu. Ale to na marginesie (zobacz: pełną listę najbardziej “zadowolonych miast” w Polsce ).
Mówiąc językiem normalnych ludzi: chciałem znaleźć czynnik decydujący o tym, że ludzie są zadowoleni lub nie z mieszkania w określonym miejscu w Polsce. Mówiąc po statystycznemu z kolei: zacząłem szukać wskaźnika skorelowanego w sposób istotny statystycznie z deklarowanym poczuciem zadowolenia (lub bardzo zadowolenia). Mówimy o współczynniku korelacji r-Pearsona , to już nie jest rozkminka na poziomie “bo Krystyna mówiła” lub “ostatnio w internecie było, że…”. To nie kolejny poradnik Pawlikowskiej jak osiągnąć indywidualny sukces w weekend, albo ćwiczenia z Chodakowską. Mówimy o istotności statystycznej, dzięki której można wskazać coś, o czym będzie można powiedzieć, że na 99% wpływa na poziom zadowolenia Polaków jako społeczeństwa. I nie chodzi o samą magię liczb. 99% (jeśli zostanie ustalone) będzie oznaczać, że dany czynnik działa praktycznie niezależnie od miejsca zamieszkiwania (miasto, wieś), regionu zamieszkiwania (wschód, zachód), wykształcenia, płci itd. A to już byłoby zdecydowanie coś.
Zacząłem od policzenia związku pomiędzy poziomem zaangażowania ludzi w sprawy osiedla, a ich poczuciem zadowolenia. Założenie przy tym było proste: im bardziej ludzie działają na rzecz swojej lokalnej społeczności tym bardziej powinni być z niej zadowoleni, prawda? Nieprawda, związku nie ma. Pieniądze podobno szczęścia nie dają, ale być może ilość wydawanych pieniędzy przez 1 mieszkańca (średnie wydatki mieszkańca wg woj.)? Też nie. Może jeśli nie pieniądze wydawane przez nas osobiście to chociaż pieniądze wydawane przez władze na nas (nakłady inwestycyjne w woj./osobę)? Brak związku. A samochody? Tak przecież wszyscy lubimy nimi jeździć (ilość aut/1000 mieszkańców). Nie. Dobra, co jak co, ale jakość mieszkania, za którym tak się uganiamy przez pół życia, a przez drugie pół spłacamy to już musowo (liczba m2/osobę). Brak istotnej statystycznie zależności. Na zadowolenie Polaków nie mają też wpływu ilość zieleni w miastach (% terenów zielonych/osobę) i zanieczyszczenie powietrza (emisja zanieczyszczeń pyłowych i gazowych/województwo). Już nawet średnią cenę wódki w województwie sprawdziłem czy jest skorelowana statystycznie z zadowoleniem mieszkańców danego regionu, ale skończyło się tylko dolaną herbą. Łącznie daje to osiem wskaźników, ale o żadnym nie można powiedzieć, że decyduje o poziomie zadowolenia. Być może więc zebrane razem o czymś zdecydują? Nieznacznie lepiej, ale wciąż daleko od jakichkolwiek sensownych wyników.
Poddałem się i sięgnąłem po “Miasto Szczęśliwe”, w której znalazłem takie zdanie:
Tuż przed kryzysem z 2008 r. zespół włoskich ekonomistów pod kierunkiem S. Bartoliniego usiłował wyjaśnić tę pozornie niewytłumaczalną przepaść między rosnącym dochodem a malejącym poczuciem zadowolenia w USA, posługując się analizą regresji. Innymi słowy, Włosi próbowali kolejno usuwać ze swych modeli statystycznych rozmaite elementy danych natury ekonomicznej i społecznej i w końcu odkryli, że jedynym czynnikiem zdolnym zaniżać subiektywne poczucie szczęścia w obliczu całego tego bogactwa było zanikanie kapitału społecznego kraju, czyli społecznych sieci i interakcji, dzięki którym pozostajemy w kontakcie z innymi ludźmi. Czynnik ten okazał się nawet bardziej szkodliwy niż przepaść dzieląca dochody biednych i bogatych.
Bingo! Usiadłem na nowo i zacząłem wertować badania. Nic. Zamiast tego znalazłem dziesiątki artykułów o tym, że Polska jako kraj cierpi z powodu niskiego poziomu kapitału społecznego. CBOS robi od czasu do czasu badania, w których pyta Polaków do kogo mają zaufanie, ale to najczęściej pytania o zaufanie do sądów, policji, prezydenta lub konkretnych polityków. Żadnych statystyk regionalnych, rozkładów na miasta – nic. Jeśli padają pytania o więzi to najczęściej o te rodzinne (jak często widujesz się z rodziną etc.), w ogóle nie ma natomiast danych z iloma osobami utrzymuje kontakt przeciętny, zwykły, statystyczny Polak (choć na to, jak ważna to informacja wskazują wyniki badań Włochów!). W Banku Danych Lokalnych GUS można np. wygrzebać ile gospodarstw w województwie ma latrynę, ale z iloma ludźmi utrzymuje Pan/Pani kontakt, ilu ma Pan/Pani przyjaciół, czy jest Pan/Pani szczęśliwy/szczęśliwa – o to już się Polaków nie pyta.
Przyznaję, że chęć znalezienia czynnika decydującego o zadowoleniu lub nie mieszkańców województw z mieszkania w tym, a nie innym miejscu naszego kraju było porywaniem się z motyką na słońce. Nie zbawiłem świata przez 30 lat życia to i przeżyję tych kilka tabelek, które nadziubdziałem sobie bez sensu, ale nie o to chodzi. Wydaje mi się, że istotniejszy jest fakt, że w tej gigantycznej lawinie cyfr, które rokrocznie o sobie zbieramy jako społeczeństwo licząc kilometry rur kanalizacji ściekowej / województwo, liczbę wypożyczeń książkowych / osobę, albo (moje ulubione) liczbę krótkotrwałych zaborów pojazdu (ścigane z art. 289 kk!) umyka nam to, co jest kwestią prawie (o ile nie – w ogóle) najważniejszą – ludzkie szczęście. GUS od pewnego czasu zaczyna dostrzegać tę kwestię, pierwsze badania jakości życia są już nawet podejmowane, ale to wciąż raczej listowanie setek wskaźników niż zestawienie prostego pytania o szczęście z próbą określenia, co na nie wpływa. Przykład: liczy się poziom uczestnictwa w konsultacjach społecznych lub kółkach zainteresowań per województwo zakładając, że uczestnictwo w nich wpływa na poziom zadowolenia/satysfakcji. Osobiście znam ludzi, którzy naukowo dowiedli, że konsultacje społeczne potrafią bardziej szkodzić niż pomagać. Czy nie jest to więc oglądanie rzeczywistości przez wcześniej wycięty szablon?
Miasta w Polsce od lat zlecają u siebie badania jakości życia mieszkańców. Interesująca jest jednak sama konstrukcja takich badań. Pyta się w nich ludzi o to, jak oceniają “ofertę kulturalną”, “bezpieczeństwo po zmroku”, “perspektywy rozwoju miasta i regionu” itp. Podaje im się więc koszyk cukierków w ośmiu kolorach, a jak byś chciał(a) wybrać kolor, którego nie ma w koszyku to masz problem. Ale tego nie ma w badaniach; jest to, co planuje się zbadać – to, co zakłada się, że jest dla ludzi ważne i to, co uważa się, że uczyni ich szczęśliwymi. Jak jednak ustalono te, a nie inne kolory cukierków? I skąd założenie, że ktoś w ogóle lubi słodycze?
Mimo wszystko wydaje mi się, że przejście od pytania “jaki jest Pana ulubiony kolor i dlaczego zielony?” w kierunku “czy jest Pan szczęśliwy?” najszybciej nastąpi na poziomie lokalnym, bo jest najbardziej ogarnialny dla przeciętnego sołtysa, wójta czy prezydenta miasta. Czyli dla tych, którzy mogą cokolwiek z takimi odpowiedziami zrobić.
A wyobrażasz sobie blokowanie mównicy przez posła z Podkarpacia z powodu niskiego poczucia szczęścia deklarowanego przez mieszkańców jego okręgu wyborczego? Takie relacje sejmowe? Oglądałbym!
Bardzo ciekawy (i pewnie czasochłonny) tekst. Tak przy okazji, ja znowuż nic nie polecę?
Nie taki ZNOWUŻ czasochłonny, bo czego się nie robi, żeby wreszcie wyzdrowieć 🙂
Xpil, zgadza się 😉
To ja znowuż polecę Huxleya – “Nowy wspaniały świat”. Ciekawa antyutopia, w której przymusem (w pewnym sensie) jest poczucie błogiego szczęścia, całkowicie oderwanego od wszelkich głębszych więzi międzyludzkich – te są właśnie uważane i postrzegane jako coś destrukcyjnego. Pozorna wolność, przewrócone do góry nogami normy (względem naszych norm), radykalny podział klasowy i najwyższego poziomu wyrachowanie. W dwóch streszczających zdaniach wydaje się to brzmieć banalnie, ale jeśli uruchomimy całą machinę XX-wiecznych ideologii, to podczas lektury robi się fascynująco. Polecam, Ania Ł.
A gdzie go polecałaś wcześniej? 🙂
Ja myślę, że “znowuż” w tym kontekście oznacza bardziej “w odróżnieniu od poprzednika” niż “znów”. Piękna ta nasza polska mowa jest.
Zagadnienie jest dużo bardziej skomplikowane, niż by się mogło wydawać na pierwszy rzut oka. O mierzeniu oraz korygowaniu poziomu szczęśliwości pisał często ś.p. staruszek Lem, na przykład w “Altruizynie” (opowiadanie z “Cyberiady”) albo w “Podróży czternastej” Ijona Tichego (część “Dzienników gwiazdowych”) czy też wreszcie w “Wizji lokalnej”, które jest rozwinięciem owej podróży czternastej. Lem próbuje przewidzieć opisać co wydarzyłoby się, gdyby próbować regulować poziom szczęścia w sposób “nieinwazyjny”, tj. bez przymuszania obywateli do bycia szczęśliwymi. Efekty są każdorazowo zaskakujące 😉 Polecam lekturę w wolnej chwili.
Niezastąpiony Lem, bardzo dziękuję, na pewno sprawdzę!