Dziura zabita dechami
Okolice Augustowa. Wieś z rodzaju tych, w których więcej ludzi jeździ wueskami niż samochodami. W których ślady obecności miejscowych widać głównie po pozostawionych przez nich tropach.
Po srebrnym łańcuchu choinkowym, który ozdabia okno drewnianej chaty.
Po huśtawce zrobionej ze sznurka od prania i plastikowego krzesła ogrodowego, któremu upierdzielono nogi.
Po dziurze do piwnicy, którą zabito dechami.
W altanie z gałęzi robotnicy rozmawiają po białorusku o rynhakach. Obok sklep spożywczy, otwarty codziennie do 15:30. Na ladzie do jedzenia tylko mielonka i paprykarz. Słowo “tylko” można wyryć na ladzie nożem. Jest jeszcze wódka Royal, 12 zł za litr.
Pod sklep podjeżdża chłopak na składaku. Z plecaka wyciąga energy drinki “Cyborg”, 70 groszy za sztukę. Nikt nie pyta skąd ma, niektórzy biorą po kilka sztuk.
Dwóch młodzianów na budowie próbuje odkręcić mieszadło do zaprawy. Gdy już im się uda, pewnie będą mieli trochę grosza na wakacje. Albo na Royala z Cyborgiem.
No właśnie… czasami szkoda takich ludzi w takich miejscach… Człowiek chciałby, że wszyscy żyli “normalnie” to znaczy tak, jak ja… czy Ty. Ale z drugiej strony dobrze, że są takie miejsca…. z klimatem, inaczej biegnącym czasem, rządzące się innymi prawami…
To po prostu inne miejsca są.
Pięknie tam bardzo. Szkoda, że ludziska tam są tacy biedni