Lingwistyczna teoria czasu
Ostatnio po prośbie tłumaczyłem na angielski recenzję pewnej wystawy artystycznej. Recenzja miała 11 stron i napisała ją pewna (u)znana teoretyczka sztuki mediów w Polsce, tłumaczyłem więc ze słownikiem wyrazów (nieraz bardzo mi) obcych. Wcześniej zdarzało mi się już tłumaczyć to i owo: ekonomiczne książki i artykuły, naukowe briefy, mniej lub bardziej zaangażowaną publicystykę. Słowem, coś tam o tłumaczeniach wiem i tak jak przy poprzednich tłumaczeniach relacja objętości angielskiego tekstu do polskiego przechylała się zawsze w stronę naszego rodzimego ą-ę, tak i przy tej recenzji niektóre polskie zdania miały wystarczająco mało sensu, żeby je w ogóle na angielski przekładać.
Ostatecznie po wewnętrznych targach i kolejnych draftach z 11 stron tekstu polskiego zrobiło się 8,5 angielskiego.
Gdybym był nativem pewnie zrobiłoby się nawet 8.
Patrząc procentowo, rzecz o której Polacy gadaliby godzinę, Anglicy gadaliby niecałe 45 minut.
A jeśli zacząć liczenie rozwoju cywilizacji od narodzin Jezusa, to w Anglii jest teraz 2017 r., w Polsce – mniej więcej 1473 r., czyli rok urodzin Mikołaja Kopernika. Albo bitwy żorskiej.
Na szczęście ostatnio nieco nadrabiamy, bo gdy u nas w telewizji jeszcze o czymś debatują, Anglicy już od kilku minut gapią się w reklamy.
Bitwa żorska zawsze spoko. Bo Kazimierz I. Ale to było w roku 40 przed narodzeniem Kopernika.
a to moja wina, że źle spojrzałem w wikipedie?
Nie, ktoś chujowo edytował hasło 😉
tak to jest jak się za darmo bloguje i edytuje