(Nad)zwyczajny rowerzysta
W “Korespondencie z Polszy” jest taka scena jak Hugo-Bader goni biegnącą babuszkę i pyta ją, po co to robi, ile biega w tygodniu i czy to tak dla siebie, czy może bierze udział w maratonach. Babuszka patrzy na niego zdziwiona i przeprasza, ale “musi biec dalej”. Wokół sceneria ukraińskiej wioski, chyba już nawet z prądem.
Z kolei u nas Polska od dwóch dni na nowo kocha się w rowerach. Biorę swój i jadę przed siebie. Po kilku kilometrach zaczynam widzieć kolorową koszulkę przed sobą. Kolejne zakręty, podjazdy i wyprzedzające mnie samochody – koszulka jakby nieco bliżej. Zjeżdża w lewo, francuskie blachy też tam skręcają, na pewno w jakieś ciekawe miejsce. Jadę za nimi, koszulka przybliża się coraz bardziej, ale oprócz frajdy z jazdy i zacnego lasu wszędzie nie ma nic zjawiskowego, więc gonię już koszulkę na całego. Podjeżdżam, od tyłu widzę porządny kask i wpięte w pedały buty, ale do tego dżinsy i na oko dwudziestoletni Romet, najzwyczajniejszy na świecie składak, o którym kiedyś marzyło się, żeby dostać na komunię. Obraca się do mnie, uśmiecha, na twarzy wyraźne oznaki zespołu downa. Pytam czy jest tu coś ciekawego w okolicy do zobaczenia, a on, że nie wie, bo jak jedzie to raczej patrzy przed siebie.
– T…t…to jest dzisiaj m…m…moje trzecie kółko. J…j…jak chcesz to możesz jechać z…z…ze mną do Olsz…sz…sztyna. – I skręca w lewo w główną, nawet się za mną nie oglądając.
Po powrocie sprawdzam ile ma to jego kółko: 31 km. Czyli był na jakimś 80. kilometrze, gdy wreszcie udało mi się go dogonić.
Może już kiedyś spotkał babuszkę.
Dodaj komentarz