O każdym jest jakaś książka
Nie bardzo przepadam za książkami z fabułą. Hektary lasów tropikalnych papieru wypełnione są tak niesamowitą wiedzą o świecie tym, przeszłym lub przyszłym, że jakoś nie do końca mnie kręci wnikanie w psychologię bohaterów, opisy świata przedstawionego i czy ona go kocha lub kto zamordował. Wszystko oczywiście kwestią gustu, ale wspomnienia, pamiętniki, biografie, dzienniki bardziej przemawiają do mojej wyobraźni. Może dlatego, że do ich czytania nie potrzeba wyobraźni.
Wczoraj pocztą przyszła do mnie taka – gatunek chyba dziennik. O spełnianiu marzenia, jednego. Takiego, które przez lata coraz mocniej smyra zwoje gdzieś między hipokampem a potylicą. Które przyjemnie nie daje spać, towarzyszy, cierpliwie czeka. Które nie daje o sobie zapomnieć nie dlatego, że jest wyjątkowo modne, osiągalne tylko dla nielicznych, albo szczególnie fenomenalne z jeszcze jakiegoś powodu, ale dlatego, że ciągle jest. Tak jakby było od zawsze i tak jakby jego spełnienie było zwyczajną formalnością, sam na sam z bramką – wystarczy machnąć nogą. Dziennik o marzeniu, żeby mieć własny dom na Warmii.
Istnieje taka książka, o której przy pierwszym zdaniu wiesz, że jest Twoja. Którą czytasz w całości. Której nie analizujesz, nie zapamiętujesz jej fragmentów, pojedynczych zdań. To, o czym jest, wali w Ciebie jak obuch, a przy tym jest tak przejrzysta, że zastanawianie się nad jakością papieru, zapachem, nad długością rozdziałów to pierdoły, na które szkoda Ci czasu. Nie interesuje Cię technika wykonania, data wydania, nawet autor nie jest tak istotny. Otwierasz ją na pierwszej stronie i już widzisz cały obraz – momentalnie. Twój głos drży, gdy próbujesz czytać ją na głos.
Gdy trafiasz na taką książkę masz wrażenie, że mógłbyś napisać ją sam. Że to książka, w której nie tyle możesz się przejrzeć, dowiedzieć się czegoś o sobie, porównać z jej bohaterami. Gdy trafiasz na taką książkę wiesz, że ona jest o Tobie.
Zawsze miałem jakieś plany, ambicje, cele do zrealizowania. Ale jakoś nigdy nie miałem marzeń. Od dziś już chyba mam jedno. Czego i Tobie życzę.
Nie mam pojęcia co brałeś przy pisaniu tego posta, ale mógłbyś się podzielić z kolegą zza blogowej miedzy…
Pisanie z trzewi jest najłatwiejsze przeca. Ty masz staż wyjadacza to wiesz najlepiej.
Wyjadacza? Chyba, k*wa, pączków :]
No ja o piwie (na popitkę), że stawiam, pamiętam cały czas! 🙂
Mamy jakieś piwo do wypicia? Ja już zdążyłem zapomnieć. Zresztą przy moim trybie życia i tak nie wlewam w siebie więcej niż jedno, góra półtora piwa rocznie…
Wow…. To jakie masz w takim razie, że tak poem, patenty na odcinkę od codzienności?
Nie mam. Zaakceptowałem codzienność jako stały element życia. Jedyna “odskocznia” to tak naprawdę blog.
I jeszcze te motylki w brzuchu… Jak ja dobrze znam to uczucie ☺️
😉 A jakie Ty masz marzenie, marzenia?
Czasami marzę o przeniesieniu się w zupełnie inne miejsce… i wielu innych rzeczach ☺️
I od tego te motylki w brzuchu? 😀
Od innych są