Polska jak Meksyk i Niemcy
Kiedyś przez tydzień byłem w Meksyku, potem powrót z międzylądowaniem w Niemczech. Pamiętam, że do następnego lotu miałem kilka godzin, więc poszedłem szukać palarni. Szedłem za znakami i jeden z nich wskazywał, że na lewo, chociaż za nim korytarz robił się mało ciekawy: pusty, bez kolejnych sklepów. Raczej końcówka i rubieże lotniska niż miejsce, gdzie mogłaby się znajdować palarnia. Skręciłem w prawo. Po paru minutach szukania wróciłem do znaku i tym razem poszedłem zgodnie z tym, co pokazywał – w lewo. Znalazłem palarnię.
Tydzień pobytu w Meksyku sprawił, że przestałem ufać oznaczeniom. Zbyt wiele razy natknąłem się na piwa zrobione z pomidorów, na nazwy stacji metra, które mówią coś jedynie miejscowym, na historie o kolesiu, który chcąc zgwałcić studentkę w uniwersyteckiej toalecie dostał od niej taki wpierdziel, że jeszcze mu była w stanie zrobić zdjęcie i wstawić na Instagrama. Gdy przez tydzień masz okazję zobaczyć okupowany przez ponad 20 lat wydział filozofii, na którym wisi baner “nie starczy Wam miejsca na groby, żeby nas wszystkich pochować”, gdy dowiadujesz się, że spod sklepu, w którym codziennie kupujesz chleb kilka dni wcześniej porwano kolegę Twoich znajomych stajesz bardziej uważny. Zaczynasz ufać własnej orientacji w terenie, nie nazwom stacji. Przestajesz czytać reklamy – sam(a) próbujesz jedzenie, które kupisz. Za dużo absurdów, żeby polegać na tym, co mówią Tobie inni. Polegasz na sobie.
Po tygodniu pobytu w Meksyku chciałem być mądrzejszy od niemieckich napisów. Tak jakby Niemcy mogli cokolwiek źle oznaczyć!
Tak jak bym po półgodzinnym spacerze przez Poznań oczekiwał, że znajdę jakiś absurd; że w wystawach sklepowych będzie coś, co nie będzie do siebie pasować. Że wywęszę błąd systemu w miejscach publicznych. I to był max jaki udało mi się znaleźć:
W Olsztynie znalazłbym już przynajmniej kilka. Choćby:
I pamiętam, że stojąc w tej niemieckiej palarni po tygodniu pobytu w Meksyku pomyślałem – Ech, czyli już wszystko będzie znowu wiadomo.
Dodaj komentarz