Prywatne czy publiczne? Dwóch Polaków – trzy opinie
Trzymam się postanowienia i chodzę na ten angielski. Pewnie, że najszybciej bym się podszkolił zagranicą, ale tam na ulicy nikt gramatyki nie tłumaczy i nie bardzo chcę wyjeżdżać, więc wymyśliłem sobie taki kompromis. Na dzisiaj zapisały się 3 osoby, przyszedłem tylko ja. Początkowe uprzejmości, zwyczajowe kurtuazje o pogodzie, po kilku minutach okazuje się, że miłej pani prowadzącej też z doktoratem było nie po drodze – za mało godzin wykładowych, a na tym jej najbardziej zależało: żeby uczyć i przez uczenie mieć kontakt ze młodymi ludźmi. A poza tym to pisanie artykułów naukowych, których nikt nie czyta. Tutaj w prywatnej szkole lepiej, bo i uczniowie bardziej zaangażowani i pieniądze w porządku, a po godzinach i tak można sobie dla frajdy podłubać przy tematyce nigdy-nie-napisanego doktoratu.
Postanowiłem trochę pobronić diabła i coś tam mówię, że na poznańskim UAM też można by sporo kotów powiesić, że teraz niż demograficzny i trzeba podejmować odważne decyzje tylko tak po ludzku patrząc trudno po prostu zwolnić wieloletnią koleżankę, ale że to tak samo trudne w dużych firmach, gdzie w jednym dziale pracują ci sami, zżyci ze sobą ludzie, którzy może i z wiekiem coraz mniej ogarniają wdrożenia, ale znają struktury od podszewki i wiedzą jak się w nich poruszać.
Na to Pani prowadząca wytoczyła ciężkie działa i mówi, że wielokrotnie słyszała od znajomych historie jak pracownicy dużych firm specjalnie zwalniali tempo pod koniec roku, żeby w przyszłym uniknąć konieczności utrzymania podobnie wysokich wyników. A ja brnę ze swojej strony dalej, że ludzie mają naturalny opór przed zmianami, że jak nie muszą pracować to unikają roboty na mnóstwo możliwych sposobów i prywatna firma czy jednostka państwowa – to akurat różnicy nie robi…
– A wie Pan, że w Instytucie Filozofii na tutejszym UWM jest więcej pracowników i doktorantów niż studentów z wszystkich lat razem wziętych?
Kurtyna. Do sali zaczęli wchodzić następni uczniowie.
Jeśli mogę doradzić (chociaż dobrymi radami piekło ponoć wybrukowane, czy coś), pozapisuj się na rozmaite fora dyskusyjne angielskojęzyczne i się udzielaj. Wtedy i słownictwo Ci się poprawi i gramatyka też. Nigdzie nie brakuje ortofaszystów, którzy za pomyłkę “your” vs “you’re” zjadą Cię jak psa, dzięki czemu następnym razem zapamiętasz 😉 Z mojej własnej autopsji mówię. Najmojszej.
A układy i układziki to wszędzie są. Ręka rękę myje.