Tam i z powrotem
Jadą, każdy przed siebie. W stronę codzienności, we wspomnieniach z mijającego weekendu, z myślami o początku następnego tygodnia.
Siedzą pojedynczo, czasem parami, bo już zabrakło wolnych miejsc lub z własnej nieprzymuszonej woli. Niektórzy wpatrzeni w długie cienie przydrożnych drzew. Inni, młodsi, z głowami spuszczonymi w kierunku wyświetlaczy telefonów.
Autobus sunie wolno, kierowca faluje w fotelu kołysany dziurami w asfalcie. Logo firmy przewozowej na wyprasowanym t-shircie obwieszcza, że przy odrobinie biznesowej żyłki można skutecznie zagospodarować niszę w rynku po mniej-elastycznym-i-w-stronę-konsumenta PeKaeSie.
Głośne eReMeF eFeM wcale nie zachęca kierowcy do przyspieszania, bardziej zobowiązuje rozkład jazdy i regularne premie pracodawcy; prywata załatwiana na trasie po okolicznych wiochach to była dobra w latach 90. Teraz przyszło nowe, lepsze, może i śmieciowe, ale tylko z nazwy. Zresztą, śmieciowe czy pełnoetatowe – kogo to, skoro na rękę plus pod stołem się zgadza i tylu ludzi jeździ, czyli chyba jest zapotrzebowanie, a klient ma przecież zawsze rację. Z tym zawsze to może tak nie do końca, osiem dziewięćdziesiąt do Olsztyna, studenckich nie ma, tsss, jedziemy, babcia chyba zdąży usiąść, najwyżej ktoś przytrzyma jak szarpnie, rozkład jest rozkład, czas to pieniądz.
A pieniądz siedzi tam, ulokowany w kolejnych rzędach foteli. Widoczny w walizce na kółkach studentki; lokata to być może kapryśna, bo w zależności od zakrętu jeździ z lewej do prawej po całej szerokości przejścia, ale i pewna – zawsze znajdą się ci, którzy mit gospodarki opartej na wiedzy zechcą przekuć w akademickie 3+2. Łącznie daje to 5, pomnożone przez minimum 10 miesięcy przynosi przyzwoite wpływy z biletów.
Lokatę widać też w sezonowych potrzebach rodzinnych, w makijażu i trwałej pani po 50-tce, w białej koszuli jej syna i w nieco zbyt szerokiej, wysłużonej już od pogrzebów i innych odświętnych okazji marynarce męża. Niby coś tam się słyszy o modelu rodziny nuklearnej, że teraz młodzi chcą się szybko uniezależnić, rodzina na swoim itakdalej, ale ludzie nie zmieniają się przecież tak szybko. Ledwo liznęliśmy tego kapitalizmu, więc mogą swoje gadać, ale wesele wciąż robią na 200 osób z wszystkimi najdalszymi pociotkami, a na komunię też jakoś tę familię trzeba zawieźć i przywieźć, więc w weekend obroty spokojnie założyć można podwójne.
I ta nie heterogeniczna grupa młodych: przedmaturalnych, pomaturalnych, policealnych. Zawodowych bez zawodu, dorywczych z ambicjami na kierownicze, umysłowych tylko w teorii. Takich w rodzaju tej platynowej z gołym brzuchem, tego dopasowanego, co to od dwóch lat jużzaraz kupuje swojego passata lub tego odklejonego od rzeczywistości nadwrażliwca we flaneli i dżinsie. Pootwierały się ostatnio galerie i centra handlowe; kapitał co prawda zagraniczny, ale polskie miejsca pracy. I to właśnie nie dla miejscowych, oni zbyt dużo chcą, poprzestawiało się w tych wielkomiejskich głowach i od razu by chcieli umowę z karnetem na fitness. A przecież żadna praca nie hańbi, więc okoliczni są idealni – niewymagający, spolegliwi, nieświadomi praw i obowiązków – niepostępowy duch narodu poupychany w punktach obsługi klienta, ze słuchawkami na komendę kierownika zmiany w ochronie, ze szlugiem między regałami magazynu: ich wszystkich też wozimy.
Fotele nasze są też wygodną alternatywą dla całej rzeszy wąsatych wrogów transformacji, dla matek akceptujących biernie los swój i swojej rodziny, dla budowlańców starej szkoły, którzy noc z niedzieli na poniedziałek przesypiają w hotelach pracowniczych. Facet i jego torba, na której kiedyś było logo sportowej marki, kobieta w średnim wieku z niepoliczalną liczbą reklamówek siedząca nieco dalej, przysypiający w myśl zasady zachowania energii na później fizyczny – nikomu z nich nie przeszkadzają resztki niemieckich napisów na oparciach naszych foteli. Nie uczyli się języków, więc nie ma powodów, żeby było inaczej; nie zwracają uwagi na takie szczegóły, interesuje ich godzina i czas przejazdu. A my doskonale spełniamy te oczekiwania.
No i reszta przypadkowych podróżnych; nowocześnie wyglądających par jak ta składająca się z dobrze zbudowanego młodzieńca i jego tak samo obciśniętej lycrową odzieżą partnerki. Przypadkowych jak ten już-chyba-można-powiedzieć-że-brodacz przytulony do drewnianej tarczy, który odsypia na szybie wyczerpujący fizycznie i wątrobowo zlot historyczny. W rodzaju tego, który przez całą trasę rozlicza weekend na zestawie słuchawkowym.
– Gdybyś mnie kochała, to nie miałoby znaczenia czy mam kasę czy nie. Zresztą, miałaś mi wysłać zdjęcie swojej szyi, już zapomniałaś?
Wożeni są wszyscy, bez różnicy. W stronę codzienności, we wspomnieniach z mijającego weekendu, z myślami o początku następnego tygodnia.
Dodaj komentarz