Kompleks wypełniony przyjaźnią
– Tak że ja bym się, Władek, tych Rosjan tak nie obawiał. Przecież trzeciej wojny światowej nam tu nie zrobią, a ten ich pułk, czy dwa, możemy w razie czego wykorzystać do uciszenia naszych robotników – przekonywał I Sekretarza KC Towarzysz Bierut. Po czym obaj udali się na wieczorną libację.
Nigdzie pezetpeerowska wódka nie smakowała tak dobrze jak w willi “Stynka” nad jeziorem Łańskim na Warmii.
“Stynka”, najbardziej oddalona od reszty zabudowań i wyposażona w satelitarną antenę – dużo większą niż potrzebna, żeby pooglądać sobie dziennik telewizyjny, wchodziła w skład kompleksu wypoczynkowego dla komunistycznych dygnitarzy partyjnych. Kompleks zaszyty w lesie, funkcjonujący pod kryptonimem W-1, przez ponad 40 lat stanowił dogodne miejsce, żeby bez cienia wstydu podejmować w nim Fidela Castro, Honeckera czy Tito. Wstydu nie przynosiły też okoliczne jelenie i dziki, wybijane przy okazji owych podejmowań dziesiątkami. Wszak skoro od Kuby po Polskę tak skutecznie likwidowano ludzi, odstrzał zwierzyny był zaledwie nieszkodliwą fanaberią.
Początki nie były łatwe. Trudności w budowie nowego ustroju państwa nie omijały też, rzecz jasna, kompleksu w Łańsku. Wszak im dalej w las, tym więcej drzew. Na szczęście los sprzyjał władzy. Pożar pobliskiej stodoły lub propozycja paszportu nie do odrzucenia złożona mieszkającemu w pobliżu małorolnemu skutecznie namawiały sąsiadów nowo powstającego kompleksu do wyjazdów. Domostwa szczególnie nieprzekonanych zwyczajnie włączono w teren łańskiego ośrodka. Wreszcie można było opasać teren drutem kolczastym, a w środku ulokować garnizon wojska. Tak na wszelki wypadek.
Dalej było już tylko lepiej. Delegacje premiera Chińskiej Republiki Ludowej, wizytacje szacha Iranu, wielokrotne odwiedziny Breżniewa i Chruszczowa. Kompleks odwiedzali premier Francji i król Belgii. Goszczono wszystkich i za wszelką cenę. Klepano deale i kelnerki po tyłkach. Goście wyjeżdżali zachwyceni. Premier Finlandii, w podziękowaniu za pobyt, ufundował kilka dodatkowych domków. Taki dowód owocnej współpracy międzynarodowej. W Łańsku liczyła się przyjaźń, nie ideologie.
Po 1989 kompleks nadal pozostawał pod kuratelą Państwa, ciesząc się niesłabnącą popularnością rządowych notabli. Lubiła tu wpadać premier Hanna Suchocka, a Leszek Miller jeździć na składaku. Może już i w tamtym okresie o ideologiach zupełnie zapomniano, jednak pamięć o bezpieczeństwie wciąż była żywa. Nadal ściśle zamknięty i pilnie strzeżony stanowił dogodne miejsce, żeby bez cienia wstydu podjąć, tym razem, premiera Waldemara Pawlaka z ministrami, którzy w 1994 roku przez kilka tygodni ukrywali się tu przed wścibskimi mediami. Drut kolczasty i garnizon wojska ukazały zasadność dalekosiężnych zamysłów komunistycznych dygnitarzy.
Obecnie kompleksem w Łańsku zarządza Centrum Obsługi Administracji Rządowej, ale jest on otwarty dla każdego. Wystarczy tylko przed wjazdem podać swoje imię i nazwisko, pozwolić spisać numery tablic rejestracyjnych, a następnie czekać na otwarcie szlabanu. Wystarczy też nie zwracać uwagi na drut kolczasty i na halogeny na fotokomórkę skierowane w las. Poza tym na instagramie kompleksu wszystko widać, choć nie bardzo liczby polubień przekładają się na liczbę gości kompleksu. Poroży też już nie przybywa, zastąpiły je siatki na ryby wiszące na samochodowych relingach. Ciekawe tylko, czy z tej anteny na dachu “Stynki” wciąż można na sztywno połączyć się z Kubą.
– Teraz to tutaj głównie konferencje się jakieś organizuje i wesela. Czasy się zmieniły. To nie to, co było kiedyś. To już nie komuna, Panie – oznajmia ochroniarz, gdy wyjeżdżamy z kompleksu.
Komuna się skończyła, a wraz z nią klepanie kelnerek po tyłkach. Teraz kelnerka ma swoje prawa. I już tak się nie klepie deali jak kiedyś. Teraz liczy się przyjaźń. Przyjaźń, nie ideologie.
A dąb, jak rósł, tak rośnie.
Teraz minister Szyszko stworzy raj dla myśliwych w sercu puszczy.
Jelenie już zacierają poroża.