Nad dachami codzienności
Nie pisałem nic ostatnio, bo wkręciłem się w badanie Olsztyna.
Zacząłem najlepiej jak umiałem, od samego siebie. Poczytałem, pokombinowałem, połaziłem tu i tam…
Po dwóch miesiącach mam zespół złożony z ponad 70 osób – studentów, przedsiębiorców, społeczników. Udało mi się ich zainteresować swoim pomysłem tego, że wspólnie możemy żyć w lepszym Olsztynie. W Olsztynie tętniącym życiem, gwarnym, ciekawym. W Olsztynie, który dzięki współpracy, wzajemnemu zaufaniu i prostym pomysłom nie wymagającym praktycznie żadnych pieniędzy może być miastem, w którym mama nie będzie musiała pchać wózka po patologicznie stromych schodach. W którym będzie można po ludzku siedzieć zamiast przysiadać na obśrupanym murze. W którym człowiek z gitarą, bębnem lub ze swoim głosem będzie witany dwójkami wrzucanymi do futerału. W mieście normalnym i przyjaznym, z przestrzenią dla dzieci, starców i deskorolkarzy. W mieście, gdzie przedsiębiorca zarobi więcej na szczęśliwych i zwyczajnie zadowolonych mieszkańcach.
Jakoś udało mi się przekonać 70 osób, że wspólnie możemy żyć w mieście, w którym nieważne ile masz nóg, IQ lub rudych włosów, żeby czuć się w nim dobrze.
Spędziłem dziesiątki godzin na badaniach, gapiąc się na ludzi. Zlazłem lub zjeździłem kilkaset kilometrów, narobiłem tysiące zdjęć. Rozmawiałem z przyjezdnymi, wariatami, ściskałem dłonie żulom. Dwukrotnie podczas publicznych spotkań prezentowałem swoje pomysły mieszkańcom. Odbyłem dziesiątki telefonicznych i prywatnych rozmów z urzędnikami, nierzadko mającymi nad sobą już tylko prezydenta.
Po dwóch miesiącach wciąż jestem na początku.
Wciąż przed każdą kolejną rozmową muszę myśleć o socjotechnikach, gadać językiem korzyści, mieć z tyłu głowy trzeci wariant. Wciąż czytając dyletancką prasę zaciskam zęby. Robisz banał a i tak musisz myśleć o interesach każdej strony.
Nie chodzi o żale czy sztuczną napinkę. Po prostu chyba żyjemy w takich pojebanych czasach, że jeśli przychodzisz do kogoś z propozycją niemal bezinteresownej poprawy jakiejś sytuacji on szuka w Tobie drugiego dna lub automatycznie węszy spisek. W najlepszym razie próbuje ugrać Tobą jak najwięcej dla siebie.
Minęły dwa miesiące, a ja już byłem kryptourzędnikiem, kryptocyklistą, kryptokapitalistą. Kreatywność ludzka jest chyba nieskończona.
Nie podnieca mnie zawracanie kijem Wisły, nie kręci rejtanowskie rozsmarowywanie gówna na klacie, nie bawi erystyczne przepychanie z durniami, polityczne podchodzenie przeciwników, strategiczne rozgrywanie najkrótszych nawet rozmów.
Bo chcę wierzyć, że to co zrobimy razem przyniesie radość nieporównanie większej liczbie ludzi niż tej, która myśli wyłącznie o sobie.
A jednak coraz bardziej rozumiem tych, którzy na życie w mieście postanowili położyć lachę.
Nie wiem tylko czy bardziej z lenistwa czy z egoizmu.
Ciężko być idealistą.
Być w tym świecie, ale nie być z tego świata.
Chyba za mało w nas miłości.
Nie wiem jak lepiej to wytłumaczyć.
Tak to już niestety jest z pracą społecznika – zasilana jest tylko pozytywną energią zwrotną, która podtrzymuje zapał.
Może po prostu zrób krótką przerwę,kilka kroków w tył, nabierz perspektywy bo będąc w wirze działania łatwo o frustrację (która niestety bije z tekstu). Gadaliśmy chyba o tym, że Olsztyn ma swoją specyficzną malkontencką stronę i nie jednego ona już pokonała. Szkoda by było gdybyś do tego grona dołączył.
Liczą się małe kroki i małe sukcesy, sam za jednym zamachem wszystkich problemów nie rozwiążesz.
Hehe, dzięki za te słowa otuchy, miło mi że się troszczysz 🙂
Nie jest tak źle jakby się wydawało, bo oprócz przepychanek od czasu do czasu sporo ludzi kibicuje temu działaniu – od ludzi na ulicy, po dobrowolne deklaracje i realną pomoc (w liczeniu ludzi, załatwianiu kontaktów do różnych osób etc.). Superpozytywnie też mnie zaskoczyli studenci. Są pasażerowie na gapę i obiboki, ale większość już teraz zebrała naprawdę fajne materiały (foto, wideo, notatki, wywiady z ludźmi).
W ogóle ten cały “projekt” służy raczej konstruktywnej zabawie i zebraniu doświadczenia niż kopaniu się z koniem. Najgorzej to próbować uszczęśliwiać kogoś na siłę, czyli bardziej “zebraliśmy dane, dowiedzieliśmy tego i tego, wg nas powinno się zrobić to i to, ale to już Wasza sprawa czy będziecie chcieli to zrobić.” Nic na siłę 🙂
Dobrze widzieć, że “Dycha” ponownie nadaje.
Nie zostawia się stałych czytelników bloga na tak długo bez słowa… 😉
Co do podejścia ludzi do tematu to z tego co pamiętam chyba Janette Sadik-Khan podała w “Walka o ulice” statystykę, że po kilku latach zmian które wprowadzała z zespołem poparcie dla zmian wśród mieszkańców osiągnęło 70%. Z jednej strony to dużo a z drugiej pokazuje, że nawet wymierne korzyści dla społeczności realizowane przez kilka lat napotykają na sprzeciw pozostałych 30%.
Tak jeszcze z aktualnie pochłanianych treści:
Jerzy Górski w “Najlepszy” (Łukasz Grass).
“Niepodjęcie próby zrealizowania nawet najbardziej szalonego pomysłu jest dużo większym błędem niż porażka której mielibyśmy doświadczyć. Jakież ma ona znaczenie w sytuacji, kiedy możemy stać się uczestnikami wielkich rzeczy?”