Perspektywy
Jest taki typ ludzi, którzy swoim spokojem potrafią zarażać. Do tego stopnia, że podczas rozmowy z nimi czujesz prawie namacalnie jak Twoje myśli zwalniają, a Ty chwytasz pędzącego siebie za ramię i przytrzymujesz, żeby jednak posłuchać: kompletnie nieinwazyjni, bezinteresowni. To oni w szkole siedzą w pierwszej ławce. Gdy dorastają, w komunikacji miejskiej można ich spotkać o 6 rano jak ze wzrokiem utkwionym w szybie jadą do pracy – nawet nie “jadą”, raczej “dają się wieźć”. Nie wyglądają za okno w poszukiwaniu obrazów, raczej tylko patrzą. Z takimi ludźmi nie pogadasz sobie o bieżącej polityce, oni nie walczą o gorsze/lepsze/średnie jutro, nie żyją słowami – po prostu są, bo dobrze im w tym byciu.
Spotykam takiego dzisiaj, przy centrum handlowym – kumpel z liceum. Po maturze teologia: trochę, żeby uciec przed wojskiem, a trochę z powodów religijnych. Pracuje w domu opieki, gdzie – jak sam mówi – podciera ludziom tyłki. I lubi tę pracę, bo daje mu satysfakcję.
Zwyczajowo robimy wspólny przegląd po znajomych, kto z kim się hajtnął i jak niektórzy nie wytrzymali tego padołu. Święta też na tapecie, więc pokazuję wszystkie zaparkowane samochody i wspominam coś o tej rzekomej polskiej biedzie, a on, że miał takiego dobrego znajomego na wózku, którego zamordowano kilka lat temu.
– To zorganizowała jego żona z dwoma facetami. Nawet się na księdza obraził, że nie chce mu dać ślubu, bo już wtedy miała chyba siódemkę dzieci, wszystkie po domach dziecka i każde z innym. Chyba planowała odziedziczyć po nim dom, a że on podejrzewał ją o romans z kolejnym wybrała się ze swoim niepełnosprawnym mężem na spacer. Rozebrali go do naga i zadusili paskiem od spodni. W tamtych krzakach to się stało – i pokazuje w tym samym kierunku, co ja przed chwilą samochody, tylko trochę dalej.
– Więc bieda jest, tylko trzeba umieć ją dostrzegać.
Sprawdziłem historię po powrocie do domu: tylko liczba dzieci się nie zgadza, bo nie siedem, a pięć.
No więc chyba… uczmy się dostrzegać.
Dodaj komentarz