Pogrzeb demokracji
Pani szamocze się ze świeczką na kijku. Wbija dopiero przy szóstej próbie.
Dwa małżeństwa próbują przypomnieć sobie nazwisko Prezesa Sądu Najwyższego.
Fortepianowy nokturn sączy się z przyniesionego głośnika.
Pani w biało-czerwonej peruce dyskutuje z dziadkiem o zdrowiu swojej mamy.
– Nie jest najlepiej.
Spogląda w dal, zaciąga się papierosem.
W tłumie słychać słowa: “spontaniczne zgromadzenie”, “kraj”, “cisza”.
Rodzice uciszają dzieci biegające po schodach przed sądem.
Atmosfera oczekiwania, wzajemnych spojrzeń, wszyscy zwróceni w stronę gmachu sądu. Trochę jak przed kościołem, kiedy na mszę nie wystawi się głośników i nie bardzo wiadomo czy jeszcze wyznanie wiary czy już klękamy.
– Przyprowadziłeś Klimkę?
– No coś Ty, Klimka to nie ta opcja.
– Krzysiek, dawaj świeczki.
– Poczekaj, o dziewiątej dopiero się zacznie.
– A to nie o 19:30?
– Chciałam wziąć flagę, ale nie mam kija.
Zmiana nokturnu.
– My mamy w domu i flagę Polski i europejską. Nawet rosyjską jeszcze mamy.
– Jak już będzie masakra to się przeprowadzę do Chorwacji.
– Daj spokój, wiesz jakie tam teraz pożary są?
– Niedługo w ogóle nie będzie nawet Biedronki, a tam olej mają taki fajny, portugalski. Gieesy będą zamiast tego, zobaczycie.
– My to nawet obiadu nie jedliśmy, żeby na wypadek strzału w brzuch…
Pan z transparentem zastanawia się jak to jest możliwe, bo on w ogóle zwolenników PiSu nie zna.
Ktoś intonuje hymn Polski. Na oko czterysta zgromadzonych osób szybko podchwytuje pierwsze sylaby. Odśpiewane zostają dwie pełne zwrotki. Ogłoszenie o oficjalnym zgromadzeniu przewidzianym na niedzielę zakłócają skandowane hasła. Na schody przed sądem wchodzi Pan w szlafroku.
– Szanowni państwo, ja bardzo krótko. Chciałem tylko powiedzieć, że miałem dzisiaj dwa sny. W pierwszym śniło mi się, że wszyscy obywatele wstają jutro rano w szlafrokach, a życie toczy się dalej swoim zwykłym trybem. A potem miałem drugi sen…
Zdejmuje szlafrok, odwraca go na lewo, dłonie wkłada za sobą w czapkę. Krzyczy “wolna Polska” i “jestem normalny, wysoki sądzie, normalny!”
Są starsze kobiety i starsi mężczyźni. Są rowerzyści, są młodzi mężczyźni około trzydziestki – sami lub jako mężowie z podgrzewaczami w dłoniach zamiast zniczy. Są młode nastoletnie dziewczyny przysłuchujące się rozmowom ich mam z koleżankami. Są dziewczyny w wieku ponad 20 lat ze swoimi chłopakami, są dzieci i są uczestnicy innych zgromadzeń, o których opowiadają ochoczo. Nie ma natomiast chłopaków. Nie ma nastoletnich ziomów, nie ma typów we flaneli, grzecznych chłopców. Nie ma licealistów, gimnazjalistów, chłopaków z technikum. Na cały tłum dwóch, może trzech w wieku 14-18 lat.
Policjant: a po co mieliby tu przychodzić? My stoimy tu od strony Piłsudskiego od początku. Połowa tych ludzi wyszła akurat z galerii po drugiej stronie, bo o dziewiątej zamykają i podeszli zobaczyć, co się dzieje.
– Przepraszam, czy tu ktoś umarł?
– pyta z boku licealista z grzywką na bok.
– No co Ty, ziomek, demokracja dzisiaj umarła, nie wiesz?
– poucza kolegę drugi.
Cykają kilka zdjęć telefonami. Idą dalej. Tłum skanduje “precz z komuną”.
A może tak opisać miesięcznice – też będzie wesoło.
A to dobry pomysł jest!
W mocniejszych słowach wypowiedział się w sobotę na fb Tomasz Gwinciński (muzyk). Wklejam cały post, bo nie wszyscy muszą mieć fb:
Obserwuję ludzi, którymi gardzę, którzy nagle stają się trybunami ludowymi. Jacyś ćwierć muzycy, półartyści jadący na grantach i dotacjach, do spółki z cwanymi prawnikami robią marsze w imię Polski y wolności ze Schetyna na czele Gronkiewicz Waltz, Grasiem i całym tym towarzystwem od chuj dupa kamieni kupa. Po drugiej stronie ekipa od świątyni opatrzności z Michałem Lorentzem w środku i London Symphony Orchestra, naprawia w siedmiu ręcznie sądownictwo. W tle lud, który dostał 500+ i milczy złowrogo bo jak mu te kutasy z Warszawy zabiorą ostatnie piniądze to nie będzie przebacz. Nie ma żadnego środka. Najprzyjemniejsze dla ucha, pasmo środkowe wyparowało. Albo kurwa jesteś z nami albo przeciwko nam. Lewo – prawo. Schetyna chce wsadzać na 5 lat ludzi , którzy głosowali na PIS. Bo demokracja musi być w Europie. Kaczyński wskakuje nieproszony na mownice sejmowa i krzyczy – zabiliście mi brata kanalie. Tymczasem dil, który przybił Kwas w konstytucji z 97 – pożyczamy innym na 3% a sami bierzemy na 8% cały czas obowiązuje. Rwą się wszyscy, żeby z tego bankruta rolujacego dług jeszcze coś wycisnąć. Może jakaś posadka , może jakiś dżob, tylko idź na ulicę to cię zapamiętamy, albo zapisz sie do klubu gazety polskiej i czekaj na rozkazy i też cie zapamietamy. W tym momencie strach w oczach tych, którym zostały jeszcze jakieś artefakty samodzielnego myślenia. Bo przyszłość niepewna, kredyty trzeba spłacać i dzieci wykarmić… Ja pierdole.
I ta wisienka na torcie – płk SB Mazgula pouczajacy na manifestacjach o konstytucji, i nazywajacy stan wojenny – kulturalnym wydarzeniem, na co hipsterka warszawska, w przerwie pomiędzy dyskusjami o Beefhearcie i robieniem sobie selfi ajfonami wymachuje transparentami zrobionymi z kartonów po blurejach. Żadamy sprawiedliwości – z Sawicką i Pruszkowem na wolności, a babcią w kiciu co ukradła bułkę w Lidlu. Żadamy normalności – z metrem autostrady w cenie bloku czteropietrowego w centrum Warszawy i stadionem narodowym w cenie – trzykrotnie wiekszej nizby go wybudowac na starówce w Monachium z niemieckich materialow i z niemiecka robocizną.
Pojebało. Tabuny pojebanych.
Mocne i przygnębiająco adekwatne
Czyżby jednak Błaszczak miał rację mówiąc, że owe demonstracje mają charakter piknikowy?
Nie wiem czy “demonstracje”, starałem się opisać co widziałem będąc na tej jednej wczorajszej. Czy “piknikowy” – kwestia podejścia. Jeden widzi orła, drugi reszkę, choć każdy teoretycznie patrzy na tę samą monetę. Pozdr!
Twoje starania, moim zdaniem, zwieńczone zostały sukcesem. Odpozdrawiam!
Mam wrażenie, że tym demonstracjom brak powagi. W Warszawie jakieś kobiety kładły się na ulicy i robiły rowerek, u Ciebie w Olsztynie człowiek paradował w szlafroku, protestujący w swoich wypowiedziach dla mediów obnażali swoją ignorancję dot. problemu, który oprotestowywali. I to wszystko z zacietrzewieniem graniczącym z obłędem. Temperatura tej awantury rośnie umiejętnie podsycana przez spin doktorów obu stron. Oby to się nie skończyło jakąś tragedią.