Turystyka z krwi i kości
Istnieje anegdota o tym, jak Leszek Cichy zdobywa szczyt: śnieg, dach świata po horyzont, on jako pierwszy człowiek w historii staje w najwyższym punkcie szczytu. Rozgląda się przez chwilę, uśmiecha. – To co, schodzimy? Wszystko trwa półtorej minuty.
Mój cel jest inny. To znaczy cel mam, bo jadę w konkretne miejsce, ale w jeździe rowerem bardziej interesuje mnie sama droga niż jej przejechanie. Autem drogę się prze-jeżdża, na rowerze drogi się do-świadcza. Siedząc za kółkiem wyczekuje się widoku zza wzniesienia, pedałując – z każdym metrem coraz bardziej lubi się to wzniesienie.
Jadę, żeby polubić każde mijane wzniesienie.
Ciągnik z wozem, na nim facet z fajką na fajrant. Mówi, że za tamtymi brzozami w prawo. Gdy dojeżdżam drogowskaz też jest, ale nie dla niego. Jemu kierunki świata wyznacza przyroda.
W sklepie we wsi młoda dziewczyna nie wie skąd i po co ten znak. Nawet nie wie o którym mówię, chociaż to naprzeciwko. Interesuje ją kasa fiskalna i ekran telefonu. Przed sklepem jeden facet wciska drugiemu setkę w kieszeń, tamten opiera się. – Przecież wiesz, że nie mogę. Po chwili wchodzi do sklepu po drugą setkę.
Podjeżdża lśniące a3, wypchane po sufit skrzynkami po piwie. Rozładunek trwa 12,5 sekundy, pisk opon. Pojechali. Znów słychać tylko łopot prania na sznurku.
Wydaje mi się, że takie rzeczy mogłyby się wydarzyć wszędzie, ale dzieją się właśnie na Warmii.
A widziałeś kiedyś jak rzeka wpływa do rzeki?
Dodaj komentarz