Każdy żyje tak, jak umie
Po jakiejś entej próbie ze znajomymi, na której jedyne co potrafiłem to klaskać, stwierdziłem, że trochę wstyd i przypomniałem sobie, że kiedyś strasznie kręciły mnie didgeridoo, więc następnego dnia poszedłem do budowlanego, kupiłem zwykłą pecefałkę i zacząłem się uczyć pierdzenia. Pierwszy miesiąc chodziłem jak nakręcony, ciągle tylko w głowie miałem jak by można było zagrać to lub tamto, jak wydobyć taki lub inny dźwięk, w tej lub innej skali. I tak to się zaczęło; teraz zawsze mam w aucie przynajmniej jedną rurę.
Na przykład niedawno jechałem na południe kraju, gdzieś w połowie postanowiłem zrobić przerwę. Zatrzymuję się na stacji, mijam gościa, patrzymy na siebie i coś jakby iskra, wymiana energii – patrzymy na siebie, obaj mamy ten moment zawahania, czy aby przypadkiem się nie znamy, ale minęliśmy się; on poszedł do swojego auta, ja do swojego. Obok stacji zobaczyłem fajne miejsce, więc wyciągnąłem rurę i zacząłem sobie pogrywać. Widzę kątem oka, że facet odpala auto, ale zauważył mnie; włączył jedynkę i zaparkował z powrotem. Nagle pojawia się przede mną z bębnem i zaczynamy grać; potem wyciąga z samochodu tybetańskie gongi i jest jeszcze lepiej. Chwilę pogadaliśmy kto jest skąd i gdzie każdy jedzie, cyknęliśmy sobie fotę, bo by mi nikt nie uwierzył, że coś takiego się stało. Dopiero potem jak opowiadałem znajomym całą historię dowiedziałem się, że to Jasza – typ w rodzaju szamana, który jeździ podobno po Polsce służbowym samochodem nie wiadomo skąd i od kogo i szuka miejsc z dużą energią. Najwięcej jest ich podobno na południu kraju; mówi się, że ze względu na źródła rzek, które tam są…
Tak nam mija piątkowy wieczór; na historiach i graniu w podziemnym przejściu. Kilka osób podchodzi, żeby posłuchać. Dźwięki słychać już z daleka, ale podobno bardzo przyjemne, tak przynajmniej twierdzi jeden, który odpala telefon, żeby nagrać filmik.
– Tym przejściem prawie nikt nie chodzi normalnie, a tu to wszystko brzmi zajebiście. Skąd u was taka zajawka?
– A Ty co lubisz robić w wolnym czasie?
– pada pytanie w odpowiedzi.
– No ja na przykład lubię łowić ryby.
Wracam, północ, patrzę przez okno. Facet w sportowym stroju biegnie 50 metrów sprintem po ulicy. Potem zawraca, truchtem dobiega do początku i znów sprint 50 metrów. Znika dopiero po szóstym kółku.
Tylko ryb szkoda.
Ekstra!
Zazdraszczam! Uwielbiam słuchać didgeridoo, ale nigdy nie wystarczyło mi zapału, żeby się samemu naumieć.
Ciekawa sprawa,
bo się okazuje
że im mniej chcesz wydobyć dźwięk
tym łatwiej się wydobywuje 🙂
O, to całkiem jak z bąkiem w windzie! 😀